30 gru 2021

Warto od czasu do czasu zerknąć

 

Trafiłam na takiego mema i uznałam, że warto go rozpowszechnić, bo w naszym nabzdyczonym kraju pozytywne myślenie jest bardzo pożądane!

Uśmiech obcej osoby natychmiast sugeruje, że albo mnie ktoś błotem ochlapał, albo coś innego budzi rozbawienie, bo ze zwykłej życzliwości to raczej niemożliwe...

Zazdrościłam krajom i ludziom bezinteresownie życzliwym, spontanicznie uśmiechniętym i z żalem myślałam, czemu u nas nie da się zasiać tego ziarna?...

A może spróbujmy w tym nowym 2022 roku?... Najpierw w najbliższym otoczeniu, potem w sklepie, może na ulicy?... coraz dalej i dalej...

 

Ma to szansę? Skoro w innych krajach można... Ja wiem, że to wcale łatwe nie jest, ale WARTO OD CZASU DO CZASU ZERKNĄĆ NA TEGO MEMA- przeczytać z góry na dół i z dołu do góry... i przez chwilę się zastanowić.

 

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!-mimo wszystko!! ✨🎈🎇

I DUŻO, DUŻO ZDROWIA!!!

29 gru 2021

P jak podpisał... podsłuchiwali... prognozy...

 Przywykłam  niemal każdą notkę ożywiać memem czy zdjęciem, ale gdy pomyślałam, że mam wstawić zdjęcie Dudy na tle biało-czerwonych flag, to aż mnie zatrzęsło!

Ale jednak coś znalazłam!!


Czemu tak?

Bo nie jest!

Bo mam nieodparte przekonanie, że ledwo-ledwo wdrapał się na prezydencki fotel i to tylko dzięki tępej propagandzie i wyborczym oszustwom.

Bo nie pełni roli prezydenta uczciwie, z powagą i godnością- dla dobra kraju i WSZYSTKICH jego obywateli!

I gdy słyszę wyrazy uznania dla jego odwagi, nieomal podziwu, jaki to z niego samodzielny i niezależny prezydent, bo zawetował ustawę kneblującą prywatne media, to diabli mnie biorą, bo czuję pewną obawę, że dla tego jednostkowego gestu może pójść w niepamięć cała jego dotychczasowa szkodliwa antykonstytucyjna prezydentura!

To między innymi za jego aprobatą mamy obecną aferę podsłuchową, mamy brutalność policji, rozłożoną oświatę, ubezwłasnowolnione młode kobiety i ledwo dyszącą służbę zdrowia, ludzi umierających na granicy i tych umierających na covid, w liczbach zbliżonych do tysiąca dziennie!

A gospodarka, a inflacja, a drożyzna... A polityka zagraniczna?!... Gdzie nie dotknąć, nie spojrzeć, tam ciągnie przekręciarstwem, bylejakością, niechęcią- że nie powiem wrogością- wobec własnych obywateli.

A prognozy?...

Za cienka w uszach jestem, żeby porywać się na wróżenie z fusów. Za to "jasnowidz" Jackowski snuje katastroficzne przepowiednie, prawie że pełne ogni piekielnych. Na mój rozum gada głupoty. Sama przeżyłam już kilka końców świata, nawet nie zauważając, że były! A przecież też były szumnie zapowiadane!

Wiem, że ogólnoświatowa sytuacja nie jest wesoła i że czeka nas trudny czas, ale od nas samych zależy bardzo wiele. I tego się trzymajmy!

ZDROWIA, OPTYMIZMU  I  POGODY  DUCHA! :))

27 gru 2021

Zupełnie nietypowo.

To były niezwykłe Święta. Pojawił się przecież nowy członek rodziny- kot Bąbel i wszystko stanęło na głowie, bo chociaż w kocie wychowanie wkładam całkiem sporo wysiłku i serca, to efekty tego są- powiedzmy delikatnie- dosyć mizerne i kot co jakiś czas dostaje małpiego rozumu.  Dodajmy do tego wizytę gościa- psa Boczka i można będzie postawić kropkę.

Zastanawiałam się nawet, czy w ogóle kupować choinkę, ale córcia zaprotestowała, że co to za święta bez choinki a ponadto miałam nieciekawe ubiegłoroczne doświadczenie, gdy ubierałam choinkę skomponowaną z gałązek i blado to wyglądało, tak więc ostatecznie choinka była: niezbyt wysoka, ale zbita, przysadzista, osadzona w ciężkiej donicy wypełnionej ziemią.

 

I to już! Powiesiłam tylko kilka symbolicznych ozdób z założeniem, że jeśli nawet Bąblowi uda się dopaść którąś z nich, to nie będzie szkoda, bo tej chińszczyzny co roku jest do oporu.

 

Ale żal mi było, że tak skromnie, więc dodatkowo w jadalni do gałęzi w wazonie dodałam te cenniejsze ozdoby /dziękuję Fuscilko!/ i kilka małych bombeczek.



Drobne dekoracyjki świąteczne zostały umieszczone w różnych wyższych miejscach, z którymi kot jeszcze sobie nie radzi!

 

Cała reszta ozdób choinkowych gromadzonych latami: bombki, zabawki, łańcuchy, lampki - została na strychu.

 

Rodzina taktownie nie wpadła z okrzykiem : - Jak pięknie!, ale i uwag krytycznych co do wystroju nie było, więc uznałam, że wszystko jest w porządku.

Sama kolacja wigilijna też była cokolwiek inna niż zazwyczaj. Było nas dużo. Niemal wszyscy dopisali, byliśmy prawie w komplecie /tylko jeden z wnuków niepokoił się, że mógł mieć kontakt z covidowcem i wolał zrezygnować z przyjazdu- tak na wszelki wypadek/. A że my - dwa stare dziadki- byliśmy nieco podziębieni a i niepokój covidowy, gdzieś tam się tlił za plecami, to życzenia były ogólne. Opłatek wcześniej połamany został podzielony między biesiadników. Choć niby ten sztuczny dystans został zachowany, to spotkanie rodzinne było cudowne- serdeczne, pełne szczerego śmiechu, szczęścia, że jesteśmy razem i że razem jest nam dobrze ze sobą.

A zwierzaki?

Uatrakcyjniały atmosferę luzu tak bardzo, że Bąbel praktycznie całą sobotę odsypiał gonitwy i zabawy z Boczkiem.

20 gru 2021

Jeśli się czegoś od ręki nie zrobi, to...

...potem traci się parę i wychodzą popłuczyny.

No, cóż, na wyraźne życzenie Hani spróbuję uporać się z tematem. Jakim ? Wiadomo- najświeższym: LEX TVN.

Hania zadzwoniła z samego rana, żeby podzielić się pewną scenką. Na stacji metra dwoje młodych ludzi zastanawiało się, czy jechać na protest, czy może jednak wrócić do domu- było zimno, zaczęło padać- nawet parasolki ze sobą nie zabrali. Jednak wsiedli. Zobaczyli przed sobą dwoje starych ludzi, którzy troskliwie  przytrzymywali wymalowany na kartonie napis "WOLNE MEDIA", przyczepiony do kija od szczotki.

-W tym momencie parasolka przestała być ważna, przestała być potrzebna!- podsumowała wzruszona.

Powiedziałam jej, że - nie mogąc bezpośrednio uczestniczyć w proteście- podpisałam apel. Nawet spotkałam się z sugestią, że proszenie o cokolwiek bezwolnego pajaca mija się z celem i jest poniżej obywatelskiej godności. Trochę mnie sieknęło i aż sprawdziłam, jaka forma apelu została użyta. "Żądanie" byłoby całkowicie przeciwskuteczne, "prośba" byłaby upokarzająca, szczęśliwie było to "apelowanie"- a więc forma zupełnie neutralna.

Całkowicie się ze mną zgodziła.

Cieszę się, że podpisałam ten apel. Wczoraj wieczorem liczba podpisów zbliżyła się do dwóch milionów...wystarczył jeden dzień... 

Potem wymieniłyśmy opinie na temat zakończenia  wystąpienia Tuska, czy nie za ostro, czy nie poszedł za daleko, bo teraz ichnia szczekaczka na okrągło będzie trąbić, że Tusk namawiał do wieszania przeciwników politycznych. 

Wczorajsze komentarze dziennikarzy były bardzo różne. W mojej opinii Tusk zakończył swoją wypowiedź mocno i dobitnie, ale trafnie- do zapamiętania. Nie można było zrozumieć inaczej, jak tylko jako odwołanie się do poczucia sprawiedliwości i szacunku dla prawdy, i tego, że każde draństwo będzie zapamiętane i rozliczone. Słowa naszego noblisty są jednocześnie wielkim robotniczym krzykiem przy stoczniowych krzyżach pamięci.

Są wątpliwości, że naszym obecnym władzom może się upiec, że dojdzie do jakiegoś porozumienia stron?...Tak jak przed laty, gdy dogadywano się z ustępującą komunistyczną ekipą?... 

Nie wierzę, by mogło do tego dojść. Rachunek krzywd, nieprawości i zbrodni na narodzie jest tak wielki, że musi być sprawiedliwie osądzony.

I nie ma tu porównań z tamtą ekipą, komunistów, którzy pokojowo i dobrowolnie /choć z konieczności/ oddali władzę.  Tamci byli między młotem i kowadłem, z "przyjacielskimi"wojskami, rozlokowanymi wewnątrz kraju i na jego granicach,  gotowymi w każdej chwili do "pomocy bratniemu krajowi"...I tamta "przyjaźń" mogła być groźna dla kraju. Nie, nie usprawiedliwiam, to był zły, trudny czas, ale tym bardziej nie mogę i nie chcę usprawiedliwiać dzisiejszych władz, które- wyłącznie dla własnych korzyści- pchają naród do zguby, pozbawiając dobrych relacji z dotychczas przyjaznymi nam krajami, dzieląc naród na wrogie sobie obozy, łupiąc i niszcząc wszystko bez opamiętania, występując przeciw własnym obywatelom, wypychając nas z Zachodu i sukcesywnie przybliżając do Wschodu- w stronę witających nas z otwartymi ramionami "bratnich przyjaciół". To zdrada narodu! I ona musi być rozliczona, napiętnowana i ukarana!

Tak więc powtórzmy raz jeszcze Miłosza: " nie bądź bezpieczny, poeta pamięta!"

---------------------------------------------

Rysunek nijak się ma do tekstu, ale jak nic obrazuje polską religijność a że wigilia za pasem...

Wieczór wigilijny. Cała rodzina gotowa, stół zastawiony, czekają tylko na pierwszą gwiazdkę. Jak co roku przy stole jedno dodatkowe, puste nakrycie i wolne miejsce. Nagle pukanie do drzwi.

- Kto tam?

- Zbłąkany wędrowiec, czy jest dla mnie miejsce?

- Jest. 

- A mogę skorzystać?

- Nie.

- Dlaczego?

- Bo jak nakazuje tradycja, musi być puste!

                                                   / z Demotywatorów/

18 gru 2021

Świątecznie.

 Ostatnio ciężko mi się pisze.

Chwytam tematy z serii tych lżejszych, żeby nie zanurzyć się w czarnej rozpaczy na same święta a i tak, gdzieś podskórnie, czuję się nie w porządku. Tak jakbym starała się zminimalizować głębię tego bagna, w które zanurzamy się coraz bardziej- i najbardziej przykra jest bezradność: brak działania i świadomość, że do żadnego konkretnego działania już się nie nadaję, że swoim ewentualnym działaniem sprawiłabym więcej kłopotów niż przyniosła korzyści.

Może czas zrezygnować z blogowej aktywności, bo co z mojego pisania o kocie, gdy w przygranicznych lasach umierają ludzie, gdy polityczni zdrajcy niszczą i plugawią nasz kraj, gdy kładę się spać zmęczona i zdruzgotana mijającym dniem i równie zmęczona budzę się następnego dnia a i uśmiech, jeśli jest, to przez łzy?...

Garść tego smutnego uśmiechu na święta:


Choinka taka sama jak przed dwoma laty, może tylko błyskawice częstsze i bardziej ostre...










I co tu jeszcze można dodać?


Chyba tylko...


To na zaś! A teraz?

 Kochani !

Wszystkim Wam z serca życzę zdrowia i miłości. Odpoczynku fizycznego i emocjonalnego, pełnego wyciszenia i nadziei, że kolejne dni mogą przynieść dobro i psychiczną równowagę, wiarę, że zło przegra i zostanie ukarane.

Życzę Wam spokojnych, dobrych Świąt!



12 gru 2021

Warsztaty pierogarskie


 Pierogi już onegdaj na blogu pokazywałam, więc nie będę się powtarzać. Dziś początki. 

Córcia się do mnie zgłosiła, że chętnie by zobaczyła- co i jak. No, ja na to jak na lato, bo zawszeć to we dwie łatwiej i szybciej- a i kota od czasu do czasu trzeba przeganiać, żeby zbytnio swojej ciekawości nie zaspokajał i nie próbował włazić na stół.

Zaplanowane były pierogi z kapustą i z grzybami, i drugie - z soczewicą. Na wszelki wypadek, gdyby ciasta zostało, miałam także ser. 

Na warsztaty pierogarskie został także zaproszony najmłodszy wnusio, ale entuzjazmem nie pałał i po ulepieniu dwóch czy trzech pierogów ostatecznie się zniechęcił i wrócił do domu.

Przećwiczyłyśmy dwie metody sklejania: na trzy palce i ruloniki, i chociaż obie się sprawdziły, jednak wybór padł na ruloniki. 

Sporo tego wyszło, ale w ostatnim tygodniu przed świętami raz jeszcze się do pierogów przymierzę, bo z soczewicą zrobiłyśmy niewiele a sporo osób lubi. Zresztą nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby się jakieś pierogi zmarnowały.

Przyznam, że ta wspólna praca była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Dziękuję, Córciu! :))

9 gru 2021

Pan DYREKTOR.


 No, wcale nie jest  łatwo! Teoretycznie w domu rządzimy my, w praktyce... różnie to bywa.

To trochę jak z początkującym małżeństwem- niby kompromisy mile widziane, ale ster władzy każde ciągnie ku sobie.;)

Popatrzcie, jakie niewiniątko, jaki milas, jakie ma wdzięczne spojrzenie. To wszystko prawda, tyle że ma w sobie niespożyty głód wiedzy i eksploracji terenu a dodatkowo jeszcze pokłady szalonej energii. On nie chodzi, nie kroczy, nie stąpa- on daje susy, pędzi, kotłuje - nigdy nie wiadomo, w którym momencie zderzysz się z galopującym kotem.

Usilnie i konsekwentnie wcielam zasadę rosyjskiej tramwajarki: "Psik!! Kotu nie wolno!!!", ale zasady zasadami a żadne z nas nie czuwa 24 na dobę i nie dysponuje peryskopem na czubku głowy do obserwacji kota. Tymczasem kot systematycznie sprawdza, co jeszcze dodatkowo da się ugrać.

Żeby nie było- ja się nie skarżę i nawet przez minutę nie żałowałam, że Bąbel jest z nami. Jest cudny, wdzięczny i przylepny a że szalony? Jak każdy beztroski dzieciak. Wyrośnie z tego, spoważnieje i pewnie za jakiś czas będzie nam brakowało jego fantastycznych zabaw...

A wiecie, że kot aportuje piłeczkę prawie jak pies?!  Piszę "prawie", bo ta zabawa udaje się tylko wtedy, gdy to ON ma na nią ochotę! ;)))

Są takie małe piankowe piłeczki dla kotów. Rzucam piłeczkę i Bąbel sadzi po nią ogromnymi susami i albo popycha ją łapą, albo bierze w zęby i przynosi, po czym od niechcenia upuszcza na podłogę. No, cudny jest po prostu!


Podobno koty lubią się mościć  w  domkach, budkach, pudełkach. Ten kot budy na samym dole drapaka nie uznaje- nigdy tam nie spał i nawet wchodzi niechętnie, choć próbowałam zachęcić go chrupkami. Wypoczywa lub śpi najchętniej na fotelu lub na krzesełku /pod obrusem/ w jadalni.

 

 

 

 

Za jakiś czas znowu trochę o nim pogadam, tymczasem na razie wszystkich serdecznie pozdrawiamy! :)))

3 gru 2021

Różne warianty, ten sam motyw.

 Kiedyś już pisałam o snach. Miewam je tak niezwykłe, że może warto byłoby je zapisywać, bo czasem są jak dziwne, drażniące baśnie...


Motyw, który mi się bardzo często pojawia, to błądzenie, zagubienie, wędrówka w poszukiwaniu drogi.

I ten motyw się powtarza, choć zmieniają się okoliczności, bo raz w wielkim mieście poszukuję konkretnego budynku- przecież znałam ten adres na pamięć!!!- a innym razem przedzieram się przez jakieś wertepy albo szukam drogi, której w ogóle nie ma albo nie umiem jej znaleźć.

I nie są to sny, które pojawiły się w wyniku ostatnich wydarzeń na granicy- męczą mnie od lat. Czasem zastanawiam się, co może być podłożem tych sennych poszukiwań. I nie umiem znaleźć odpowiedzi...


29 lis 2021

Zakochałam się!

 To, że od dawna bardzo ceniłam red. Jaconia nie jest żadną nowiną: zrównoważony, kulturalny facet. Jego programy zawsze były dopracowane, wnikliwe i bardzo interesujące.

Ostatnio normalnie się w nim zakochałam! Jego postawa wobec rodzinnej historii- i nie tylko- budzi podziw i ogromny szacunek. 

Ze ściśniętym sercem oglądałam jego reportaż. Teraz córka kupiła mi książkę. Czytam ją wolno i bardzo uważnie, wracam do niektórych fragmentów...

Nie da się przeczytać jej jednym rzutem, choć pisana jest tzw. lekkim piórem- zbyt duży ciężar emocjonalny.

Myślę, że w każdych czasach a w obecnych szczególnie, takie książki są na wagę złota, bo przeczytać to przeżyć a przeżyć - to poznać i zrozumieć, zobaczyć drugiego człowieka w jego emocjach, w jego zmaganiu się z własnym życiem.

Bardzo, bardzo zachęcam! Ogromnie wartościowa książka. Jedynym minusem -dla mnie- był brak na końcu książki słowniczka terminów medycznych. Niby pojęcia wydają się być znane a przecież nie do końca.
Świetne ilustracje! Świetny pomysł połączenia ludzkich historii z własnym rodzinnym doświadczeniem.

--------------------------------

A na granicy śnieg, temperatury spadają poniżej zera...

Boże, kiedy to się skończy?!...

28 lis 2021

Zepsute- to dobrze czy źle?...

 Może być dziś długo i mało ciekawie, więc jeśli komuś zabraknie cierpliwości, to niech się nie katuje! ;)

Wielokrotnie już wspominałam, że moim lekarstwem na kłopoty ze snem jest słuchanie audiobooków. /Wyraz obcy, końcówka polska-trochę to dziwaczne, ale chyba tak ma być./ Tym samym prawidłowe działanie odtwarzacza to podstawa a tu, ni stąd, ni zowąd, zaczęły się schody. Nie mogłam go naładować a ponieważ kiedyś tam przy ładowaniu działy się dziwne rzeczy, pomyślałam, że nadszedł kres odtwarzacza i trzeba kupić nowy.

Różnych współczesnych udogodnień próbowałam, ale do sklepów internetowych nie mam zaufania. Nie, nie do sklepów- do siebie nie mam zaufania, że akurat w tej wirtualnej materii sobie poradzę i  w dodatku będę zadowolona. 

Wszelkie internetowe zakupy scedowałam na syna i od czasu do czasu korzystam z jego pomocy, więc i tym razem poszłam. Wyłuszczyłam rzecz całą i usłyszałam, że tam się nie ma co zepsuć, po czym syn podłączył urządzenie do swojej ładowarki, naładował i... oddał.

Niby byłam zadowolona, ale tak całkowicie mnie to nie uspokoiło.

W międzyczasie syn rzucił hasło, że jakby kupić nową komórkę, to tam można by wgrać audiobooki... a zresztą w nowym aparacie byłyby różne możliwości. Do podjęcia decyzji dojrzałam, gdy do swojej komórki chciałam wgrać "paszport covidowy" i nic z tego nie wyszło, bo aparat za stary i się nie da.

Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw decyzja zapadła, tyle że telefon będzie innej firmy, więc pewnych rzeczy trzeba będzie nauczyć się na nowo. To i dobrze, i źle. Dobrze, bo znowu głowa będzie zmuszona do wysiłku i poznawania nowych rzeczy, źle- bo zanim to wszystko ogarnę, wieki upłyną.

Mam telefon!

Przedwczoraj i wczoraj syn przerzucał mi to, co się dało, ze starego na nowy, wklepywał jakieś nowe zadania i wstępnie instruował mnie, jak z tego wszystkiego korzystać a mnie się głowa coraz bardziej kwadratowa robiła!! Ale najistotniejsze rzeczy zapamiętałam!

Niestety, przy okazji nastąpiło rozdwojenie jaźni, bo gdy zakładałam swojego pierwszego bloga na Bloxie, to tak cholerycznie zadbałam o anonimowość, że wwalałam fałszywki, gdzie się tylko dało.

Krótko mówiąc w eObywatel nie mogłam funkcjonować jako BBM, bo żaden system by tego nie przyjął, więc syn założył mi nową pocztę z rzeczywistymi danymi. No, dobrze-  trzeba to trzeba- nie będę się wykłócać, ale jak weszłam na swojego bloga i zobaczyłam, że przyjdzie mi pisać i komentować, używając autentycznych danych, to szlag mnie jaśnisty trafił, bo wyszło na to, że całą anonimowość diabli wzięli!

Tym razem nie zdzierżyłam i poleciałam do syna z awanturą, że będę musiała zamknąć bloga, bo nadal mi jednak na tej anonimowości zależy. Syn cierpliwie wysłuchał moich pretensji, po czym wyjaśnił mi, na czym zabawa polega i dzięki tej wiedzy SAMA odzyskałam moją ukochaną ksywę, czyli BBM.

I tak oto zaczęłam funkcjonować w dwóch rzeczywistościach: oficjalnej i blogowej. I mam nadzieję, że uda mi się tego nie pomylić!

Podsumowanie:

Nowy aparat jest dużo lepszy od poprzednika. Zawiera dużo więcej przydatnych dla mnie funkcji i chodzi, jak błyskawica. Minus jest taki, że nie będę mogła na nim czytać i komentować blogów, bo musiałabym używać rzeczywistych danych. Trudno! Teraz codziennie rano będę musiała zasiadać do komputera.

A ironia losu?...

Do nowego aparatu nie da się wklepać książek, bo wwala to jak sieczkę- bez ładu i składu! Nie do odsłuchania!

A wisienka na torcie?...

MP3 jest w porządku! Po zmianie i wyrzuceniu kabelka okazało się, że to ładowarka jest zepsuta! Tym samym mam i dobry odtwarzacz, i nowy telefon!! 

No, proszę Państwa, to się nazywa uśmiech losu! :)))

24 lis 2021

Miało być co innego...



 

Miałam zaplanowany inny tekst, ale- wybierając piosenkę, nie odsłuchałam, tylko wrzuciłam na bloga . I nie żałuję, bo co prawda plany mi się zmieniły, ale filmik mnie zaczarował, więc się nim podzielę.

A dla zainteresowanych: jestem po trzeciej dawce szczepionki i nie miałam żadnych nieprzyjemnych  objawów poszczepiennych.

Bądźcie zdrowi!

21 lis 2021

I co z tego?!...


 Właściwie od tego można byłoby zacząć i na tym zakończyć. Wszystko parcieje i sypie się na potęgę a w kraju cisza, jakby rodzaj milczącego przyzwolenia na cały ten burdel. Narzekania, owszem, słychać, ale między swoimi, w domowym zaciszu...

Uliczne protesty?... Są!! Mniejsze, większe, praktycznie co kilka dni. I CO Z TEGO??!!!

Rząd zupełnie się nie liczy z niezadowoleniem  obywateli- są niegroźni, nie idą jednym frontem. JESZCZE.

Ostatnio wnuczek wrzucił mi zdjęcia na dysk zewnętrzny a ja, przeglądając je, ze zdziwieniem zauważyłam, w ilu protestach sama brałam udział, ile ulic Warszawy przedeptałam, wychodząc z założenia, że moja obecność jest ważna, bo to zawsze o jedną osobę więcej...

Nie chodzę już na marsze. Trochę zawinił covid, trochę samopoczucie. Nie jest mi z tym dobrze. Brakuje mi tej marszowej wspólnoty, bo mogłam być sama i do nikogo obok gęby nie otworzyć a przecież miałam poczucie, że jestem wśród swoich, że podobnie myślimy, na podobne rzeczy się wkurzamy. To dawało siłę trwania, nadzieję. Zawsze wracałam do domu zmęczona ale zadowolona...Wyrażałam swój sprzeciw, swoje głośne NIE!!

Nie piszę o złodziejstwie, o bandytyzmie na granicy, o przygaszeniu blogowych przyjaciół, znajomych, o ich zniechęceniu...

Nie piszę o przykręcaniu śruby coraz bardziej i bardziej- niemal każdego dnia. Smutne życie w smutnym kraju...


Co będzie dalej?

Nie wiem.

W którymś momencie to się zawali, bo zawalić się musi a tylko patrzeć, jak suweren dostrzeże w końcu dziurawą kieszeń.

 

 

Mimo wszystko- dobrego tygodnia WSZYSTKIM! Jeszcze kilku ciepłych dni! Trzymajcie się. "Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było!" Będzie dobrze. Doczekamy!😘

16 lis 2021

Ale bym się wygłupiła!!

 Zacznę od tego, że jestem internetowy tłumok pospolity i chociaż do wszelkich klawiszy podchodzę jak pies do jeża, to jednak czasem coś mnie podkusi, bo wyobrażam sobie, że potrafię cofnąć akcję, po czym tak się zakałapućkam, że bez pomocy z zewnątrz ani rusz. 


Ewuniu!! Jesteś WIELKA!!! Tyle razy ratowałaś mnie z opresji, że będę Ci wdzięczna do grobowej deski!!

Bardzo, bardzo, bardzo DZIĘKUJĘ!! jesteś wspaniałą koleżanką!🥰

 

 

 

A teraz ad rem: Otóż wiadomo wszem i wobec, że na starość zdrowie cokolwiek szwankuje- jednemu więcej, drugiemu mniej i każdy jakoś tam się stara powstrzymać proces degradacji organizmu.

Nie jestem przewrażliwiona na punkcie własnego zdrowia, ale gdy w internecie trafiłam na cud tabletkę oczyszczającą żyły i poprawiającą krążenie krwi, zastrzygłam uszami.

Uprzejmie proszę się nie śmiać, różne rzeczy o oszustach internetowych czytałam i mam świadomość, że kasę ludzi naiwnych chętnie przytulają, ale ta reklama wyglądała na całkiem poważną: lek nosił nazwę A-Cardin i był polecany przez profesora kardiologii Adama Torbickiego. Tak więc spisałam wszelkie dodatkowe informacje, żeby zainteresować nimi córcię, jako że sobie tak do końca jednak nie ufałam- młoda kobieta, to będzie wiedziała, jak zweryfikować prawdziwość reklamy. W ostatniej chwili coś mnie tknęło i postanowiłam wygooglować, kto zacz ten profesor.  I już nie było wątpliwości. Wujcio GOOGLE poinformował:

12 sie 2020 — Adam Torbicki jest znanym profesorem specjalizującym się w dziedzinie kardiologii i chorób wewnętrznych. Niedawno padł ofiarą oszustów, ...
 
 
Tak więc, kochani, jestem z siebie dumna, że sama zweryfikowałam oszukańczą reklamę.
--------------------------------------
 
Ale żeby nie było, że tak sobie kadzę, to przyznam się teraz, z czym naprawdę się wygłupiłam.
Od dłuższego czasu biorę kolagen w saszetkach i mam wrażenie, że na moje kolana działa zupełnie przyzwoicie. Dłuższy czas nie było go w aptece a nie chciałam zmieniać, bo ten mi odpowiadał. Postanowiłam sprawdzić gdzie indziej. W drugiej aptece też nie było. Weszłam do trzeciej i- nie bacząc na kolejkę- spytałam:- Czy kupię u państwa calgon? -Nie, nie tutaj! Chemikalia w gospodarstwie domowym!
W takim tempie chyba z żadnego pomieszczenia nie wychodziłam!!! Ale mi było wstyd!!! Pomylić kolagen z calgonem chyba tylko ja potrafię! ;(
Starość nie radość! ;(

14 lis 2021

Sesja

Kociak rośnie jak na drożdżach. Żarcie wciąga jak odkurzacz śmieci i ciągle mu mało. Staram się trzymać wytycznych Whiskasa, bo nie chcę zrobić z niego bambaryły, ale wygląda na to, że dzienna porcja mu nie wystarcza. Niedługo znowu idę do weta- tym razem szczepienie na wściekliznę- to wypytam o wszystko.

A oto i nasz bohater- Bąbel na kilku fotkach:


 

 

 

 

 

 

 

 

Umaszczenie ma przedziwne: białe, ciemne, prawie czarne, pręgowane, beżowe... Rozczula mnie biel jego futerka, wydaje się być taka nieskazitelna.

Nie, to nie atak i agresja- Bąbel właśnie się obudził i ziewa.


 


Teraz zabawa na drapaku. Uczepioną na gumce mysz już tak sponiewierał, że niemal sama skóra została, ale nadal lubi się nią bawić.

 

 

 

 

 

 

 

 

Wreszcie ostatnie- na oknie. Potrzeba oglądania świata na zewnątrz okazała się tak silna, że moje regularne przepędzanie nic nie dało. Przegrałam z kotem. Musiałam zabrać kwiatek, bo niszczył. Następne zostawił w spokoju, bo po co ma dalej wojować, skoro już wywalczył sobie miejsce obserwacyjne... :))



Dobrej niedzieli!

Dobrego nowego tygodnia! :))

13 lis 2021

Dzięki Serpentynie.

Prawdopodobnie nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie notka Serpentyny, toteż gdy trafiłam na mema, postanowiłam go upublicznić- a nuż się kiedyś komuś przyda...


 

 

 

 

 

 

 

 

A to znalazłam na fb. Chyba nawet bardziej czytelne niż mem. 


Może warto to nagłośnić, rozpropagować? Czasy takie niespokojne. Różne rzeczy się zdarzają...

-------------------------------------------------

A z pozytywów:

Chciałam przyjąć trzecią dawkę szczepionki i wybrałam się do lokalu, gdzie można to zrobić bez zapisu. Panie kochany, kolejka ze 40 osób!! Jak na taką mieścinę- re-we-la-cja!!!

Zrezygnowałam. Zapiszę się do ośrodka na konkretny dzień i konkretną godzinę. Tydzień w lewo czy w prawo wielkiej różnicy nie zrobi!

Miłej niedzieli! ZDROWIA!! :)

 

10 lis 2021

To już nie są żarty!

 

Zabrzmiało jak dobry żart?...

To już nie są żarty! 

I nawet rząd, który jak lew walczył w sądach o to, by  Bąkiewicz ze swoją bandą mógł mniej lub bardziej zniszczyć Warszawę, zdaje sobie w pełni sprawę, jakie mogą być efekty jutrzejszego "świętowania" i chyba nawet trochę się tego boi...


 Coś niebywałego!!! Bąkiewicz z całym swoim zapleczem, z racami, petardami i piorun wie czym jeszcze przejdzie ulicami Warszawy w państwowym marszu, za który odpowiedzialność bierze  Urząd ds.Kombatantów.

Czy może być większa ironia losu?!!

Narodowcy, zbieranina brunatnej dziczy, wyjący nienawistne hasła -jako PRZEDSTAWICIELE  PAŃSTWA!!! ...

Wyjaśnienie poniżej.

W obliczu niezrozumiałej decyzji prezydenta stolicy Rafała Trzaskowskiego odmawiającej legalności Marszowi Niepodległości, a także krzywdzących organizatorów Marszu orzeczeń sądów, w poczuciu odpowiedzialności za to społeczne wydarzenie i bezpieczeństwo wszystkich, którzy 11 listopada chcą obchodzić w tej formule Święto Niepodległości, podjąłem decyzję, aby nadać uroczystości status państwowy – ogłosił szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk. 

/wzięte z internetu-  prawo dla ciebie/

Dla mnie to nie jest żadne wyjaśnienie. Dla mnie to obelga rzucona w twarz Pani Wandzie Traczyk- Stawskiej i tych  ostatnich powstańców warszawskich, którzy jeszcze żyją. 

Po raz pierwszy od lat nie wywieszę flagi 11 listopada, w ważne państwowe święto. To już nie jest moje święto. 

 

7 lis 2021

Przepraszam, nie spytałam o pozwolenie.

 To jeszcze raz, poza tytułem,  przepraszam , Wieśku, że bez Twojej zgody pozwoliłam sobie przytoczyć Twój komentarz.

Bardzo mnie poruszył a że wyraża również moje przemyślenia, uznałam, że warto z nim zapoznać także innych czytelników.

Już na kilku blogach przeczytałam opinie odsądzające od czci i wiary lekarzy, dla których "przysięga Hipokratesa powinna być niepodważalną świętością", czyli jakie prawo, takie prawo a lekarze powinni udzielić pomocy /czytaj: "uśmiercić dziecko poczęte"/, niezależnie od konsekwencji, które ich za to spotkają.

A teraz przeczytajcie, proszę , wypowiedź Wieśka. Ja dodam jeszcze dwa zdania na zakończenie.

 

 

Pewien znany bloger pisze iż ""po co były zmiany w ustawie antyaborcyjnej"gdy tamta była dobra i kobiety "nie miały przez nią kłopotów"
Zapominając o wprowadzonej na siłę na duś "klauzuli sumienia" lub "nakazania wydawania tylko na recepty "pastylki po"Gdy kobiety już wtedy by dokonać zabiegów zmuszone były jechać zagranicę.
Zapominając o naciskach /pikiety rozszalałych bab przed gabinetami i przychodniami/i dochodzeniach prokuratorskich.Kłopotach jakie miał do samej smierci Prof.Dębski
On tego nie wie i uważa, było wtedy OK?
Kolejny wiesza psy na lekarzach wpisując się w rządowe relacje
Bo
"Wystraszeni, zastraszeni i zagrożeni karą długoletniego więzienia lekarze stracili rozum”
A ja myślę ze dobrze wiedzieli co robią !
Mając w pamięci prokuratora który domagał się od jednego ze szpitali całej dokumentacji medycznej wszystkich pacjentek na ktorych szpital przeprowadzał zabiegi aborcji
Mając w pamięci wszystkich tych kolegów ściganych do usr.smierci za to ze eis odważyli Udowadniających przez wiele lat prze sadami iz mieli racje
Mając w pamięci te hordy rozszalałych bab otaczających klinikę „łajcuchem modlitw za nie narodzonych.
Mając w pamięci te ciągłą nagonkę na Klinikę prof Debskiego który sie odważył myśleć i działać wg sztuki lekarskiej
Mając w pamięci te zniszczone samochody pomazane kalem drzwi i ściany domów ginekologów z napisami „morderca’
Mając w pamięci nagonkę medialna i internetowa na ginekologów.
Mając w pamięci te odsunięcia od praktyk”bo wicie rozumicie kolego toczy sie przeciw wam dochodzeni to lepiej dla ostrożności procesowej byśmy was zawiesili
Mając w pamięci ranne wizyty panów z abecadłem na plecach.Bo pan prowadzi prywatna praktykę.Wiec proszę nam przekazać dokumentacje lekarską wszystkich swoich pacjentek byśmy przejrzeli czy …
Mozna tak wiecej.
Tylko gdyby cos spieprzyli i „usunęli płód z bijącym sercem”hordy bab i obrońców wdeptały by ich w ziemie krzycząc „mordercy”I zaręczam ci ze nie byłoby w ich obronie ani jednej manifestacji jak teraz
Bo nie winne durne prawo bo nie winien TK i wuc K.co to kazał donosić urodzić i pochować by dziecko imię miało.
Winni lekarze jak sadze takich przypadków mających juz multum gdy czekano „aż serce przestanie bić”by się nie narazić by nie mieć na łbie wściekłych bab i prokuratora.
Mieli pecha i tyle !! Ńatomiast ci co stanowili takie prawo różne Gądki Siurisy i TK sa ok.
Kler pobłogosławił.No i zarobi podwójnie.
Idę o zakład, iż całe odium zła skupi się dziś na lekarzach, tej kliniki.I taka będzie propaganda.A suweren zakrzyknie "wywieszać doktorów" 

 

I byłoby największą zbrodnią i krzyczącą niesprawiedliwością, gdyby ukarano lekarzy, pozostawiając bandyckie prawo, prowadzące do śmierci a nie ochrony życia.

Nikt mnie nie przekona, że lekarze zlekceważyli sytuację, że igrali z życiem pani Izabeli. Wierzę, że starali się znaleźć optymalne wyjście z pułapki, w której znaleźli się nie z własnej winy a z winy tych wszystkich, którzy takie bandyckie prawo uchwalili.

NIKT  NIE  MA  PRAWA ŻĄDAĆ  HEROIZMU  OD  KOBIETY , ABY  DONOSIŁA  I  URODZIŁA PŁÓD  NIEZDOLNY  DO ŻYCIA , ALE  TEŻ  NIKT NIE  MA  PRAWA  ŻĄDAĆ  HEROIZMU   OD  LEKARZA,   KTÓRY-  NIEZALEŻNIE  OD TEGO,  JAKĄ  DECYZJĘ  PODEJMIE,  BĘDZIE  OSKARŻONY  I  ZLINCZOWANY!

Nikomu nie wolno stawiać człowieka w sytuacji bez wyjścia i oskarżać go, że podjął niewłaściwą decyzję.

Zawód lekarza to cholernie trudny, odpowiedzialny i stresogenny zawód i nie można go wykonywać dobrze, będąc cały czas pod presją- bez wiary, że intencją lekarza tak naprawdę jest pomoc ludziom potrzebującym tej pomocy.

Pamiętacie?


Nie chcę być złym prorokiem, ale przy takim prawie i takich rządach padnie nie tylko ginekologia, ale mocno ucierpi cała państwowa służba zdrowia a tym samym- my wszyscy! 

MAMY DOŚĆ!!!

    MAMY DOŚĆ!!!

          MAMY DOŚĆ!!!

                 ANI  JEDNEJ  WIĘCEJ!!! 
 

6 lis 2021

Tak-tak, nie-nie.

 I znowu wieje przygnębieniem. Coraz rzadziej śledzę bieżące wiadomości. Zbyt często i zbyt wiele pojawia się postaci, które budzą moją frustrację. Zbyt wiele stwierdzeń o tak dalece posuniętej poprawności politycznej, że nie sposób przełknąć. I żeby była jasność: ta polityczna poprawność wymagana jest od opozycji, bo klasa rządząca bez zahamowań pozwala sobie na każde chamstwo i każdą niegodziwość- i zbiera za to oklaski!

I to budzi mój opór. Nie, nie pragnę ani chamstwa , ani niegodziwości po stronie opozycji, pragnę jasnej komunikacji bez owijania w bawełnę i odwagi do jej głoszenia. Z konkretami!! Pragnę obalania pisowskich kłamstw i zajmowania się sprawami zasadniczymi, które mają wpływ na nasze życie.

Ostatnio ciągle jeszcze słyszę o demokratycznym państwie i zastanawiam się, o jakiej demokracji może być mowa, skoro trójpodział władzy od dawna nie istnieje, mniejszości są spychane na margines i poddawane opresji, a brunatna fala- dofinansowywana przez rządzących- rozlewa się na kraj...

I całkiem serio się zastanawiam, czy to obowiązujące dyplomatyczne kluczenie po opłotkach nie jest przypadkiem wstępnym przygotowywaniem się do Kisielewskiego urządzania się w  czarnej...

Była kiedyś dobranocka.

Bardzo chciałabym mieć taki zaczarowany ołówek!!


A może rzeczywiście nadszedł czas, żeby udać się na emigrację wewnętrzną, bo głową muru nie przebijesz?...:(((

2 lis 2021

***** ***

 Co za debilny system, co za debilny rząd, który ten system wymyślił.

Chciałam się dzisiaj zapisać na trzecią dawkę szczepionki.  Niestety! Dopiero jak upłynie pół roku od przyjęcia poprzedniej- upłynie za 10 dni! A jednak daty kolejnego szczepienia wyznaczyć nie można. Nie, bo nie- i już!

I oni dziwią się i narzekają, że ludzie nie chcą się szczepić, jak sami zniechęcają do szczepień bardzo skutecznie... Wszystko działa na wariackich papierach. Dziwne, że jeszcze działa.

29 paź 2021

Panisia

 To była wspaniała kobieta! Stara, schorowana, podpierająca się laseczką, żeby ulżyć chorym nogom. Opiekunka naszych dzieci. Właściwie miała zająć się najmłodszym- małą córeczką, za małą do przedszkola, żłobka nie było. W gruncie rzeczy przedszkola na miejscu też nie było, ale przynajmniej kilkoro dzieci dowożono.

Dla wszystkich była panią Marysią, ale maluchowi trudno było wymówić, więc została "panisią"- zresztą później także dla całej rodziny.

Początkowo trochę się jej bałam. Była ostra, zasadnicza, nie owijała w bawełnę i jeśli jej się coś nie podobało waliła prosto z mostu. 

Złoty człowiek, dobry do szpiku kości. Uczciwy, prostolinijny, odpowiedzialny. Dzieciaki ją uwielbiały, myśmy ją ogromnie cenili i szanowali, staraliśmy się realizować każdą jej prośbę- dużo ich zresztą nie miała. I ona nas polubiła i traktowała jak rodzinę. Była samotna, własnej rodziny nie założyła i choć nieco dalszej rodziny było całkiem sporo, to lubiła być  także z nami.

Zawsze myślę o niej z dużą wdzięcznością i ogromną sympatią. Co roku zapalamy lampkę, stawiamy kwiatek. 

W każdym kolejnym roku listopadowe święto to jej dzień i moja/nasza pamięć. Pani Marysiu! Dziękuję za opiekę nad naszymi dziećmi,  dziękuję, że była Pani z nami, że była Pani prawdziwym szlachetnym człowiekiem o gorącym otwartym sercu. Dziękuję, Panisiu!



26 paź 2021

Cmentarna laleczka

 Koniec października to skomasowane wizyty na cmentarzach.

Byłam i ja.

Zebrałam do plastikowej torebki szkła z rozbitego znicza i poszłam wyrzucić do kontenera. Wtedy ją zobaczyłam!


Dziwne, nie zauważyłam jej, gdy przechodziłam wcześniej...

Siedziała taka maleńka na burcie kontenera. Widok był tak niezwykły, że musiałam zrobić zdjęcie.

Poczułam się nieswojo, bo nie umiałam znaleźć logicznego wytłumaczenia sytuacji. Niby nic nadzwyczajnego- dziecko niechcący upuściło, ktoś przechodzący zauważył leżącą na ścieżce laleczkę i posadził na kontenerze, żeby zguba ewentualnie mogła wrócić do właścicielki... ale ta wersja wydała mi się naciągana: małe dzieci nie bawią się takimi maleństwami  a te nieco starsze- nie chodzą z lalkami na cmentarz.

Powiem, że poczułam się trochę tak, jakbym odłożyła któryś z horrorów Stephena Kinga, ale treść nadal we mnie mocno siedziała. Z pewną ulgą wyszłam z cmentarza.

Jakieś propozycje wyjaśnienia zagadki?...

25 paź 2021

Jeśli możecie...

Raczej mi się nie zdarza bazować na cudzej notce. Dziś zrobiłam wyjątek  na wyraźne hasło: Jeśli możecie, to powielajcie.

Mogę, więc powielam. Powielam, bo to ważna rozmowa.

Dziękuję, Jaskółko!  https://poranek55.blogspot.com/ 

                                             *

                                        *         * 

 

– Mnie się marzy armia ludzi w internecie, którzy w wolnych chwilach od pracy, karmienia dzieci czy wieczorem, zamiast oglądać film, tłumaczą ludziom po raz setny, dwusetny, trzysetny, jak jest naprawdę. Spokojnie, bez emocji. Że ci ludzie naprawdę nie mają wyboru, w jakim miejscu przychodzą na tę granicę, ponieważ są tam przywożeni przez Białorusinów. Że to nie jest tak, że mogą sobie przyjść na dowolne przejście graniczne.”

 

„Anna Alboth: Jak podam już tę zupę, rozmasuję zziębnięte stopy, muszę powiedzieć: "Jesteście w kompletnej dupie"

Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej (Źródło: Archiwum wolontariuszy z Łodzi)

Anna Alboth: Miał tak zamarznięte ręce, że nie był w stanie sam założyć suchych skarpetek. Zaczęłam mu pomagać. Odwrócił wzrok, płakał. Nie tylko nad sytuacją, też nad tym, że ja go w tym widzę.

Z Anną Alboth, dziennikarką, aktywistką zajmującą się prawami człowieka, koordynatorką Minority Rights Group International, rozmawia Agnieszka Jucewicz

Umawiamy się na piątkowy wieczór, ale tuż przed naszą rozmową dostaję od Ani wiadomość: „Dziś się nie uda. Mamy kontrolę policji". Nic wielkiego. W pasie przygranicznym na Podlasiu to teraz rutyna. Ale dokładne przeszukanie samochodu zabiera czas i trochę nerwów. Następnego dnia rano, zanim usiądziemy do rozmowy, Alboth przekaże jeszcze informacje grupie aktywistów wyjeżdżających na interwencję: „W lesie czeka na was czworo Jemeńczyków. Mają suche ubrania. Ale są głodni i spragnieni". „Aha, i weźcie fajki!" – dorzuca. „Fajki to takie małe człowieczeństwo" – wyjaśnia.

Ekipa Grupy Granica, z którą jest moja rozmówczyni, to aktywiści z różnych fundacji i stowarzyszeń, którzy zjednoczyli się pod wspólnym szyldem, żeby pomagać przy granicy polsko-białoruskiej. Kwaterują w okolicy Gródka, niedaleko strefy objętej stanem wyjątkowym.

Ty też czujesz bezradność?

– Użyłabym chyba nawet słowa bezsilność, a nie bezradność.

Jaka jest różnica?

– Wiem, co powinniśmy zrobić – rząd, lokalne władze, mieszkańcy, my wszyscy. Tylko brakuje mi siły przebicia, mocy decyzyjnej. I ten brak jest dla mnie najgorszy. Bo można działać tu, na miejscu, rozmawiać z politykami, polskimi, zagranicznymi, informować media, robimy to, tylko co z tego?

Oczywiście, pojechanie do lasu, nakarmienie ludzi, którzy nie jedli i nie pili od kilku dni, przywiezienie im suchych, ciepłych ubrań i lekarstw to nie jest nic. Tyle że moment, w którym musimy ich tam zostawić, bo już nic więcej nie możemy, rwie serce. Moje i ich.

Ich bezradność musi być totalna.

– I uruchamia moją. Widzę te głodne, niewyspane, zmęczone oczy, które mają nadzieję, że im pomogę, ale po tym jak podam już tę zupę, rozmasuję zziębnięte stopy, muszę im przekazać straszną wiadomość: „Jesteście w kompletnej dupie". Większość z nich nie zdaje sobie z tego sprawy.

Dwa dni temu spotkaliśmy dziewięć młodych kobiet z Nigerii, Konga i Gwinei. Niektóre wyszły z domu w klapeczkach, doleciały w nich do Mińska i tak w nich już zostały. Jak im wyjaśniłam krok po kroku, jaka jest ich sytuacja, to zaczęły tak strasznie płakać…

Co się wtedy robi?

– Można przytulić. Tym razem płakałam z nimi. Mnie to absolutnie przerasta. Nikt nas, aktywistów, nie szykował na takie rzeczy. To, że zajmujemy się prawami człowieka, nie oznacza, że ktoś nam mówił, jak to jest chodzić z gorącą zupą w plecaku po ciemnym lesie i ukrywać się przed Strażą Graniczną, chociaż nie popełniamy przestępstwa, tylko chcemy kogoś nakarmić!

Nikt was też nie szykował na to, że możecie potknąć się o ludzkie ciało.

– Staram się o tym nie myśleć. Choć ostatnio złapałam się na tym, że gdy idę nocą po lesie i wiem, że małe światło nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo, to wolę sobie poświecić. Żeby odgonić czarne myśli.

Co się dzieje, jak już tych ludzi nakarmicie, dacie im suche ubranie?

– Tłumaczymy im, jaka jest ich sytuacja. Jeżeli pierwszy raz się o tym dowiadują, dajemy im czas na przetrawienie tej informacji i zostawiamy kontakt do siebie – jeśli na przykład następnego dnia zrobi się jeszcze zimniej albo zabraknie im ciepłego jedzenia. Działamy zgodnie z prawem. Nie możemy nikogo nigdzie zawieźć. Jeśli ktoś z nich zdecyduje się aplikować o azyl w Polsce, to jedynym wyjściem jest zadzwonienie po Straż Graniczną. Tylko że w tej chwili 95 proc. przypadków kończy się tym, że Straż odwozi ich z powrotem na stronę białoruską. Czego nie życzę najgorszemu wrogowi. Jeśli mimo wszystko zdecydują się na to, oferujemy, że będziemy przy nich w momencie, jak będą dzwonić po tę Straż. I że postaramy się, żeby były przy tym media. W kilku przypadkach ta presja zadziałała. Ale i ona się już moim zdaniem skończyła. Na dzieci z Michałowa patrzyła cała Polska i świat. I nic to nie dało.

O czym jeszcze ich informujecie?

– O strefie stanu wyjątkowego. Większość z nich nie ma o tym pojęcia. Nie wiedzą, że do strefy nikt nie może wjechać, że szanse na otrzymanie tam pomocy są nikłe.

Jak w ogóle do was trafiają?

– Mamy w tej chwili jeden główny numer, centralę. Ludzie go sobie przekazują. Ale jeszcze do niedawna wiele „pinezek", czyli współrzędnych lokalizacji, w których te osoby się znajdują, przychodziło bezpośrednio do mnie. Bo wiadomo, że zajmuję się prawami człowieka. Czasem „pinezki" dostajemy też od rodzin – z Syrii, Niemiec, Holandii. Mówią nam, że kilka dni temu stracili kontakt z bliskimi, że ostatnio znajdowali się tu i tu. Czasem udaje się ich odnaleźć. Wtedy dowozimy im powerbanki, żeby sobie naładowali telefony. Od razu dzwonią do swoich rodzin. Dają im znać, że żyją.

Staramy się zbierać informacje, kto kogo szuka, ale też kogo spotkaliśmy, jak się nazywa, ile ma lat, z jakiego kraju pochodzi. Tyle że pracujemy poza strefą. Do strefy nie wolno nam wejść. A tam jest większość ludzi.

Ile?

– Kilka tysięcy? Kilka dni temu w strefie odnaleziono ciało 24-letniego Syryjczyka. Mieliśmy kontakt z jego rodziną. Poprosili nas o pomoc w odnalezieniu go. Gdyby wolno nam było tam wejść, może by jeszcze żył… Takich śmierci jest więcej. Jestem o tym przekonana, widząc, w jakim stanie spotykam ludzi w lesie.

Ktoś im pomaga w strefie?

– Kilku lokalnych aktywistów i niewielu mieszkańców.

Jest czymś absolutnie strasznym, że nie może tam wjechać żadna pomoc humanitarna. Trzeba pamiętać, że ci ludzie, którzy przychodzą teraz do Polski, mieszkali w zupełnie innych warunkach geograficznych. Nie chodzi tylko o to, że tam jest cieplej.

Oni na przykład nie wiedzą, co to jest bagno. Nie wiedzą, że ziemia może się pod nimi zapaść.

Mówi się, że najlepszym antidotum na bezradność jest działanie. Ty działasz, a jednak wciąż ją odczuwasz.

– Działam, ale co chyba ważne – na różnych polach. Pomagam ludziom tutaj. Ale też rozmawiam z mieszkańcami, kontaktuję się z dziennikarzami. Staram się ich namówić, żeby przekonali się na własne oczy, jak to wygląda. Kilka dni temu przyjechali do nas Niemcy z magazynu „Die Welt". Zabraliśmy ich na interwencję do grupy siedmiu czy ośmiu osób. Po bardzo długim, wyczerpującym marszu w końcu udało nam się ich znaleźć. Jeden z nich, który miał działający telefon, po prostu przysnął. Kiedy się przebrali i zjedli, usiedliśmy razem z nimi. Zapalić, pogadać. W drodze powrotnej jeden z tych niemieckich dziennikarzy powiedział: „Ja pierdolę, zaraz mi głowa pęknie. Wiedziałem, po co tu jedziemy, jaki jest temat, ale jak chodziliśmy po tym lesie, to nie do końca wierzyłem, że to naprawdę ludzie. Tam ludzie śpią w lesie!". Dotarło do niego dopiero, jak to fizycznie zobaczył.

Niewidzenie, niemyślenie to chyba częsty mechanizm obronny. Bo jak widzisz realnego człowieka w potrzebie, to jego sytuacja musi cię zaboleć. Z drugiej strony, kiedy słyszę ludzi, którzy opowiadają, że na myśl o osobach na granicy nie mogą spać, cierpią, to wydaje mi się to jakoś nieadekwatne, nadmiarowe.

– Ja to trochę rozumiem. Sama miałam podobnie. Coś mnie tak poruszało, że nie mogłam się skoncentrować na niczym innym. Ale bardzo wierzę, że takie emocje jak bezradność, bezsilność, rozpacz można przekuć właśnie w działanie. I to bardzo różne. Organizowanie protestów, zbiórek, malowanie domów i haseł na chodniku, rozmawianie o tej sytuacji z dziećmi, sąsiadami, nawet wysyłanie maili do Angeliny Jolie z prośbą o interwencję – ma ogromny sens. Wiem też, że ludzie mają różne limity zarówno empatii, jak i działania. Kiedyś mnie to złościło – jak się tak bardzo martwisz, to dlaczego cię tu nie ma? Ale już tego nie oceniam. Wierzę, że większość robi tyle, ile jest w stanie – emocjonalnie, fizycznie i finansowo.

Na co dzień mieszkam w Berlinie i jak sobie przypomnę rok 2015, w którym tak dużo osób przybyło do Niemiec, to wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak ta różnorodność działań jest fajna i potrzebna. Niektórzy przyjęli uchodźców do domu, inni przelewali kasę na organizacje pomocowe, ale znajomy fryzjer na przykład postanowił w piątki strzyc uchodźców za darmo, a warsztat rowerowy zaoferował, że nauczy ich naprawiania rowerów. I to jest fantastyczne.

Teraz z kolei odzywają się do nas, aktywistów, psychologowie z całej Polski. Chcą pomóc, wspierając nas psychicznie. Wiedzą, że dzięki temu będziemy w stanie więcej tutaj zrobić. I to jest fakt.

Branie się do rzeczy, o których nie ma się pojęcia, które robi się w emocjach, na szybko, może bardziej zaszkodzić, niż pomóc.

Kilka dni temu na Facebooku zamieściłaś zdjęcie butów, które przysłali ludzie – modne, odblaskowe adidasy, kozaki na obcasach, pluszowe kapcie.

– Są inne zbiórki, na przykład dla osób w ośrodku, i tam takie buty by się przydały, ale tu? Wiadomo było, że ta konkretna zbiórka jest dla osób z lasu. Jak wpadliśmy do magazynu w środku nocy, bo wszystko nam się pokończyło, i zobaczyłam te buty, to mnie kurwica strzeliła. Ktoś teraz będzie musiał te rzeczy spakować, zawieźć gdzieś, gdzie się przydadzą.

Ktoś chciał dobrze, tylko nie pomyślał.

– A to ważne, żeby nie tylko współodczuwać, ale też właśnie myśleć. Radziłabym więc wszystkim, którzy czują „płomień", że trzeba koniecznie coś zrobić, żeby odczekali 24 godziny i się zastanowili – w jaki sposób. Ten „płomień" widać na przykład w tym, jak ludzie zgłaszają się do nas, że chcą przyjechać, pomóc na miejscu. Kiedy się okazuje, że najpierw muszą wypełnić szczegółowy formularz, połowa odpada. Potem z tych, którzy się zgłosili, odpada kolejna połowa, gdy odzywamy się z pytaniem, kiedy mogą przyjechać i na jak długo. To jest bardzo ludzkie. Rozumiem to. Emocje opadają to i chęć pomagania opada.

Na samych emocjach nie da się pomagać skutecznie.

– Bo pomaganie to w ogóle nie jest prosta sprawa. Pomagając, można też wyrządzić krzywdę.

Zdarzały się tu takie sytuacje, że ktoś wjeżdżał do lasu, obiecywał uchodźcom pomoc, dawał im złudną nadzieję, a potem znikał, jak się dowiedział, że nie może im pomóc tak, jak chciał. To jest nie fair. Czasem musimy chronić tych ludzi przed tymi, którzy „chcą dobrze".

Co jeszcze pomaga ci radzić sobie z bezradnością?

– Moja rodzina. Bez nich by mnie nie było. Sprowadzają mnie na ziemię. To nie pierwsza moja granica. Byłam w różnych miejscach, gdzie było ciężko, i moi bliscy wiedzą, że pierwsze dwa dni po powrocie są trudne. I dla mnie, i dla nich. Bo wtedy spotykają się jakby dwie rzeczywistości. Jak wracam na przykład z obozu dla uchodźców w Grecji, gdzie dzieci nie mają co jeść, i słyszę, jak moje kłócą się o rodzaj sera, to siedzę cicho. Przecież nie będę mówić: „a dzieci w Afryce głodują". Po pierwsze, bo to bez sensu. A po drugie, bo to nie w porządku wobec nich.

Co jeszcze?

– Kiedy robiłam różne rzeczy dla Syryjczyków i organizowałam „Marsz dla Aleppo" rozmawiałam z pewnym amerykańskim profesorem, który prowadzi badania nad empatią. Bardzo dużo mi ułożył w głowie. Wytłumaczył na przykład, jak działa nasz mózg i jak łatwo jest nam wypierać duże, globalne problemy, kiedy nie jesteśmy ich w stanie objąć rozumem. Jak widzisz duże cyferki, to ci się po prostu odechciewa coś robić. Dlatego tak cholernie istotne jest to, żeby się skupić na tej jednej osobie, która stoi przed tobą. Na tym jednym zgłoszeniu. Nie zmieni to globalnie sytuacji, ale zmieni sytuację tej jednej osoby na dzisiejszą noc. I ta perspektywa bardzo mi pomaga.

Wiesz, kiedy rozmawiam z przyjaciółmi, którzy pracują w innych działkach i których ta sytuacja bardzo dotyka, to widzę, że paradoksalnie mnie jest łatwiej. Mimo że jestem bliżej i widzę trudniejsze rzeczy.

Bo?

– Bo moje działanie ma realne, bezpośrednie przełożenie.

Co byś powiedziała osobie, która nie ma możliwości, żeby zaangażować się tu, na miejscu, a czuje tę obezwładniającą bezradność i chciałaby jakoś się przydać?

– Mnie się marzy armia ludzi w internecie, którzy w wolnych chwilach od pracy, karmienia dzieci czy wieczorem, zamiast oglądać film, tłumaczą ludziom po raz setny, dwusetny, trzysetny, jak jest naprawdę. Spokojnie, bez emocji. Że ci ludzie naprawdę nie mają wyboru, w jakim miejscu przychodzą na tę granicę, ponieważ są tam przywożeni przez Białorusinów. Że to nie jest tak, że mogą sobie przyjść na dowolne przejście graniczne. Chłopaki, których spotkałam wczoraj w lesie, powiedziały mi, że jak ich Białorusini przepychali i strzelali im pod nogi, to krzyczeli do nich: „Teraz jesteście naszymi żołnierzami. Białoruskimi żołnierzami. No, idźcie do Polski!".

Niektórzy mówią: „Oni idą z tymi dziećmi, bo to bardziej wzbudza litość". Nie mam siły już na to odpowiadać, a trzeba na to odpowiadać. Do wyrzygania.

Co w takiej sytuacji mówisz?

– „Człowieku, czy ty masz dziecko? Czy szedłbyś gdzieś z tym dzieckiem, narażając jego i swoje życie po to, żeby to na zdjęciach lepiej wyglądało? Spróbuj to sobie wyobrazić".

Rzecznik praw dziecka, który był na Podlasiu, też uważa, że dzieci są przez „migrantów specjalnie rozbierane i wyziębiane, żeby nakłonić funkcjonariuszy Straży Granicznej do odstąpienia od zatrzymania".

– Aaaaaaaa! Nie mam na to słów.

Co jeszcze można tłumaczyć ludziom w internecie?

– Że pomaganie jest legalne. Dawanie jedzenia, wody jest legalne. Marzy mi się dotarcie do jak największej liczby ludzi lokalnych w strefie. Bo tam są osoby, które pomagają, niektórzy nawet udzielają uchodźcom schronienia, tyle że się z tym ukrywają.

Bo się boją.

– Mogą się bać o siebie, ale mogą się też bać o tych, którym pomagają, że jak ktoś się o tym dowie, to Straż Graniczna zacznie ich nękać. Ale jeśli zaczęliby mówić o tym głośno – „tak, pomagamy uchodźcom" – to być może takich osób byłoby więcej. W trzystu domach znacznie trudniej zrobić kontrolę niż w trzech.

Wiesz, jak sobie pomyślę o historii i o tym, że za udzielenie schronienia Żydom groziło rozstrzelanie, a mimo tego ludzie to robili, a my teraz boimy się dać w lesie garnek z zupą komuś, za co grozi NIC, to jest jakiś absurd, nie?

Przed chwilą powstała inicjatywa, że ludzie, których domy są otwarte dla uchodźców, wieszają zielone lampki nad wejściem. Wiadomo, że uchodźcy mogą nawet nie wiedzieć, po co jest ta zielona żarówka, ale chodzi o to, że w ten sposób pokazujesz światu, co robisz oraz że się tego nie wstydzisz. To trochę tak jak z wieszaniem tęczowej flagi w oknie. Czy robisz coś w tym temacie czy nie, identyfikujesz się z tym. I w tym też jest jakaś sprawczość. Chciałabym, żeby do lokalnych mieszkańców dotarła wiadomość, że to jest duma, a nie wstyd. I że jest nas więcej.

Na samym początku powiedziałaś, że wiesz, co powinno być zrobione. Co?

– Przede wszystkim stan wyjątkowy powinien zostać zniesiony. Na granicy grecko-tureckiej czy na granicy bośniacko-chorwackiej od lat odbywają się push-backi. Od lat ludzie próbują przechodzić, są zatrzymywani, bici, zawracani. Tylko że między tamtymi granicami a tą istnieją dwie zasadnicze różnice. Po pierwsze, nie ma stanu wyjątkowego, czyli ludzie, w tym media, mogą zobaczyć, co się tam dzieje, dotrzeć, do kogo chcą, i pomoc humanitarna może tam wejść. Poza tym po drugiej stronie granicy, czy to z Turcją, czy z Bośnią, jest kontakt. To znaczy aktywiści chorwacko-bośniaccy i grecko-tureccy ze sobą współpracują. Natomiast my tutaj po stronie białoruskiej nie mamy żadnego partnera do rozmowy. I to jest cholernie, cholernie trudne. Nie ma szans, żeby ci ludzie wrócili przez Białoruś do Mińska, a potem do Syrii, Jemenu czy innego kraju. Nie ma takiej opcji. Nawet gdybyśmy my się wycofali z różnych decyzji, to Łukaszenka na pewno się nie cofnie.

A zobacz, co robi maleńka Litwa? Organizuje dla uchodźców schronienie w szkołach, w budynkach więziennych itd. Daje im dach nad głową. Tymczasem my poszliśmy w hardkor wrzucania ludzi do lasu. Ale to nie może trwać wiecznie. Wschodnia granica ma 400 km i bardzo trudno będzie to opanować.

Dlatego budujemy mur. Podobno ma być najnowocześniejszy. Najlepszy.

– Nie ma takich płotów, przez które by ludzie nie przeszli. W innych miejscach na świecie przez wielkie mury też przechodzą. Oczywiście, będzie ich mniej, bo trudniej przeskoczyć przez mur z dzieckiem czy z babcią. Ale będą.

Co z tymi, którzy teraz utknęli w pasie przygranicznym?

– Ludzie, którzy są zwożeni z tego miejsca, gdzie teraz jestem, i z całej strefy, zanim zostaną przepchnięci na białoruską stronę, zostają zgromadzeni w jednym miejscu. Myślę, że z czasem powstanie tam coś w rodzaju „no man’s land", ziemi niczyjej. Ogrodzi się ten teren i zbuduje regularny obóz. Rząd pewnie sobie z tym nie poradzi, więc zaprosi jakichś Lekarzy bez Granic czy UNHCR, żeby tym zarządzali, a oni nie będą mieli wyjścia, bo będą chcieli ludziom pomóc. A przynajmniej dostarczyć im jedzenie, picie, lekarstwa. Obawiam się, że to się tak skończy. Bo przecież nie będzie żadnych korytarzy humanitarnych.

Dlaczego?

– Cała polityka unijna idzie w odwrotnym kierunku.

Uważasz, że dobrze by było, żeby po naszej stronie powstawały ośrodki dla uchodźców?

– Tak uważam. Posłuchaj, ludzie, którzy przychodzili tutaj z planem, że chcą dotrzeć do Niemiec czy Holandii, po czterech, pięciu nocach w lesie, szczególnie z małym dzieckiem, często zmieniają zdanie. W takiej sytuacji nie marzą ci się już Niemcy i dotarcie do rodziny, tylko przeżycie. I chociaż ośrodki dla uchodźców w Polsce są na tragicznym poziomie, to wciąż jest to dach nad głową.

Ja jestem słaba w cyferkach, musiałabyś sprawdzić, ile oni zaplanowali wydać na ten mur…

…podobno ponad półtora miliarda złotych.

– To jest kilkadziesiąt razy więcej niż kasa, która idzie na ośrodki dla uchodźców. Tylko kogo obchodzi ich los?

Ponad połowa Polaków jest za tym, żeby stawiać ten mur. Ale jednak coraz więcej osób się budzi, czuje niezgodę, chce działać. Sama mówiłaś o zaangażowaniu lokalnej ludności.

Uśmiecham się teraz do siebie, bo w marcu byłam na Wyspach Kanaryjskich, dokąd bardzo dużo ludzi wtedy przypływało. Miałam tam spotkanie w szkole, gdzie mówiłam to, co teraz mogę mówić ludziom tutaj, że te miejsca, które są tak mocno doświadczane przez migrację – czy to jest wyspa Lesbos, Teneryfa, czy właśnie Podlasie, poza tym, że stoją przed ogromnym wyzwaniem, mają też wielką okazję.

Okazję do czego?

– Do nauki. Lokalni mieszkańcy są tymi pierwszymi, którzy mogą się czegoś dowiedzieć o tych ludziach, których spotykają. Ale też o sobie. Nie twierdzę, że to jest łatwe, zwłaszcza dla starszej osoby, która w życiu nie spotkała na przykład czarnego człowieka. Ale bezpośrednie spotkanie z tym, który do tej pory przedstawiany był jako ten „obcy", „dziki", „nielegalny", zmienia wszystko. Siedem tygodni temu, jak to się dopiero zaczynało, dzwonili do mnie lokalni mieszkańcy i pytali: „Idą jacyś ludzie przez pole. Co ja mam zrobić?". Bali się. Nie wiedzieli. A teraz zdarza im się zaprosić kogoś do domu, nakarmić. Zobaczyć przerażenie i głód w jego oczach. Od tej pory już nic nie będzie takie samo. Ci ludzie już wiedzą, że uchodźca ich nie zaatakuje, nie okradnie, że to też człowiek.

Co myślisz, że się stanie, jeśli – powiedzmy – za kilka miesięcy stan wyjątkowy zostanie zniesiony?

– Już się dzieje.

Lokalni ludzie boją się wchodzić do lasu. Boją się tego, co tam zastaną. Siedzą nad mapami, patrzą, gdzie są bagna. Zrzucają się na noktowizory.

W ogóle bardzo dużo myślę tutaj nad lokalną dynamiką.

I do jakich wniosków dochodzisz?

– Nawet jeśli to wszystko się skończy, to, co się wydarzyło, już się nie odwydarzy. To, że niektórzy sąsiedzi pomagają, a inni na nich krzywo patrzą, już w ludziach zostanie. Do tego dochodzi kwestia tego, że strażnicy graniczni są tak mocno wklejeni w tutejszą rzeczywistość. Każdy zna jakiegoś strażnika albo ma go w rodzinie. I to też będzie miało swoje konsekwencje. Statystyki Straży Granicznej mówią, że w tym tygodniu Straż „udaremniła 600 prób nielegalnego przekroczenia granicy", jak to oni nazywają. W każdym razie zrobili 600 push-backów. Równie dobrze może to oznaczać, że trzy razy przepchnęli tę samą osobę, więc załóżmy optymistycznie, że to było „tylko" 200 przepchnięć. Sytuacja ma miejsce od siedmiu tygodni. Strażników i żołnierzy, którzy to robią, jest ograniczona liczba, więc każdy z nich musiał to zrobić co najmniej kilka razy. Jestem przekonana, że dla większości to, że muszą zapakować na pakę wojskowego samochodu matkę z dzieckiem, a potem fizycznie ją wyrzucić i przepchnąć na drugą stronę granicy, słysząc, jak to dziecko płacze i krzyczy, bo mamy też takie nagrania, musi być bardzo traumatyczne. Powiedzmy, że taki strażnik zrobi coś takiego raz i jest mu bardzo ciężko. Wierzę w to. Ale zrobi to trzy razy i jest mu już trochę mniej ciężko. Za trzydziestym razem będzie sobie musiał to jakoś w głowie już ułożyć, więc pewnie tych ludzi sobie odczłowieczy, stwierdzi, że to „broń Łukaszenki". I już nie będzie słyszał płaczu i krzyku tego dziecka.

Co chcesz przez to powiedzieć?

– To, że przez tę sytuację hodujemy sobie teraz ludzi, dla których takie rzeczy będą normalne. I to mnie przeraża.

Jak to wpłynie na lokalną ludność?

– Jak te rodziny będą żyły z tym, co robił ich ojciec? Jak ten ojciec będzie z tym żył? Jego dzieci, które słyszą, co się dzieje, oglądają wiadomości, wiedzą, co ich tata robi. Nie wyobrażam sobie, żeby teraz Polska załatwiła terapię tym wszystkim strażnikom. To nie jest ten poziom.

Rozmawiałam z żołnierzami w Macedonii, Serbii, którzy opuścili armię, bo nie byli w stanie przepchnąć drugiego człowieka przez granicę, ale nie mamy żadnych informacji, jak to wygląda tutaj. Czy ci ludzie biorą urlopy, czy odchodzą. Nikt nam takich informacji nie udzieli.

Wiesz, co mnie jeszcze bardzo martwi?

W lesie spotykam ludzi, którzy się chowają. Chowają się tak, że kiedy przynosimy im ciepłą kurtkę, a ona jest jasnoniebieska, to nagle się okazuje, że nie ma z niej pożytku. Mamy wór z rzeczami dla malutkich dzieci, na przykład świecące, posrebrzane, białe kombinezony. Ciepłe, ale już wiemy, że nie ma co im ich dawać.

I jak widzę tych ludzi, jak się kulą w jakimś dole, jak spłoszone, przyczajone zwierzęta, to się zastanawiam, jak to na nich wpłynie. Czy mamy prawo wymagać od ludzi, których nie traktuje się jak ludzi, że będą się jakoś zachowywać? Część z nich, jeśli w którymś momencie zostaną przewiezieni do ośrodków w Polsce i przejdą przez całą procedurę, stanie się polskimi obywatelami. W naszym własnym, Polaków czy Europejczyków, interesie jest to, żeby się zająć tymi traumami jak najszybciej, a nie, żeby je pogłębiać. Jak możemy od ludzi, którzy przeszli przez takie piekło, oczekiwać, że na przykład ich dzieci będą potem „grzeczne" w szkole? Albo że będą chcieli jakoś współtworzyć to społeczeństwo? Oni będą mieli absolutne prawo być totalnie wkurwieni. Na ten system i na ten kraj.

Myślenie o dobrostanie psychicznym to chyba wyższy poziom empatii. Najpierw trzeba w tych ludziach zobaczyć ludzi. A władza robi wszystko, żeby ich odczłowieczyć.

– A wystarczy tak niewiele. Wystarczy sobie wyobrazić, że samemu jest się w takiej sytuacji. Często nie wiem, jak się w tym lesie zachować. Jak z kimś rozmawiać. Czy to jest OK, że kogoś obejmę, kiedy się trzęsie z zimna? Że rozgrzeję mu nogi?

Wczoraj miałam taką sytuację. Spotkałam chłopaka w moim wieku. Fizycznie był w nie najgorszym stanie, ale psychicznie – na skraju. Siedział skulony pod drzewem. Miał tak zamarznięte ręce, że nie był w stanie sam założyć nowych, suchych skarpetek i butów. Zaczęłam mu więc pomagać i widziałam, jakie to jest strasznie dla niego trudne. Odwrócił wzrok, płakał. Myślę, że płakał nie tylko nad tą sytuacją, w której się znalazł, ale też nad tym, że ja go w tym widzę. Zawsze w taki momentach zadaję sobie pytanie: jak ja bym się czuła w takiej sytuacji? Albo mój tata, albo moja córka? Czego bym chciała? Co bym wolała? Żeby ktoś mi pomógł, czy żeby się odwrócił?"

https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,27718216,jak-podam-juz-te-zupe-rozmasuje-zziebniete-stopy-musze-im.html

Wkleiłam cały artykuł. Zaznaczenia na czerwono są moje.  

-----------------------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------------------------------

Zakończyłam zdaniem Jaskółki.

Dobrego tygodnia wszystkim życzę. I żeby jak najszybciej minął ten koszmarny czas!