31 mar 2021

Przecież wiedziałam...

Przecież wiedziałam a jednak wczorajszy program "Czarno na białym" oglądałam ze ściśniętym gardłem.

Tyle bólu, tyle rodzinnego cierpienia, tyle zmasakrowanego młodego życia a jednocześnie tyle miłości i oddania, tyle smutku i samotności... i radości, gdy odnajdują siebie...gdy zaczynają się nawzajem rozumieć.

Ten obraz miałam zatytułowany roboczo "tolerancja". To nie jest dobry tytuł, bo gdzieś podskórnie wyczuwa się odrobinę niechęci... Zmieniłam nazwę na "akceptacja", bo przecież właśnie o zrozumienie chodzi i o zaakceptowanie, że świat jest barwny i różnorodny- i to jest jego bogactwo. 

Dobrze, że są takie programy. Dobrze, że przybliżają problemy, z którymi borykają się osoby nieheteronormatywne i ich najbliższe rodziny.

Niechęć bierze się z braku wiedzy a tę przecież można i trzeba uzupełniać i poszerzać.

Nawet u nas, w naszym kołtuńskim, zaściankowym kraju wiele się zmienia. Każde następne pokolenie już inaczej patrzy na ludzi LGBT. Moje dzieci mają wśród nich wielu przyjaciół.

Ale ten proces przebiega bardzo powoli, bardzo opornie. A przecież to od nas samych zależy, czy wartość człowieka zobaczymy w człowieku- bez chęci zaglądania mu w bieliznę.

Dobrego, spokojnego dnia! Zdrowia! :) 

26 mar 2021

Co się chcę oderwać...

Co się chcę oderwać od pandemii, Obajtka i pozostałego zła naszego współczesnego życia, i wreszcie zająć milszymi tematami, to zaraz wydarzy się coś, co cały plan do góry nogami wywraca!

Przyznaję bez bicia, że zaczęłam rozmawiać z telewizorem, zastanawiając się, czy nie pojawiły się u mnie pierwsze objawy zespołu Tourette'a... No, nie dało się dziada słuchać spokojnie!! Kłamstwa i szczucie, i usiłowanie zepchnięcia z siebie odpowiedzialności, i lęk przed  drugą /a może pierwszą?.../ władzą w państwie- przed duchowieństwem.

Jak mamy się pozbyć zarazy, jak ona rozsiewa się od samej góry?! Ewidentna dwuwładza, gdzie każdy wuj na swój strój... przecież to nie ma ani prawa, ani możliwości dobrze funkcjonować!

Ale w końcu są jakieś priorytety, nieprawdaż?...




I to by było na tyle, bo obawiam się, że jak się rozpiszę, to kolejny atak  ...wicy będzie nie do utrzymania w ryzach.

Zdrowia Wam życzę! Psychicznego też!! :(

25 mar 2021

Historia damskich rajstop w prywatnym oglądzie- wybitnie babskie tematy.

 Historia będzie wspomnieniowa, więc proszę się nie spodziewać jakiejś szczególnej dokumentacji.


Zdjęcie ściągnęłam z internetu, ale nie jest to żadna reklama, bo nie pamiętam nawet jaka to firma.

 

Po prostu- przyjemnie oko zawiesić na zgrabnych damskich nogach, ot co! ;))

 

 

Na początku, w pierwszych powojennych latach, rajstop wcale nie było- były pończochy, grube, prążkowane. Dość często, tuż przy kostkach, zwijały się w obwarzanki, co wyglądało fatalnie i źle wpływało na dziewczęcą psyche. Z podwiązkami też były kłopoty. Nad kolanem zakładało się gumę,  żeby pończochy się nie zsuwały,  a i tak co rusz trzeba je było podciągać, bo jednak zjeżdżały.  Było to bardzo niewygodne i deprymujące. Jak te najprostsze podwiązki wpływały na sprawy krążeniowe, nie mam pojęcia...ale jakoś przeżyłyśmy. ;))

Chyba ta sytuacja długo nie trwała, bo pojawiły się pasy do pończoch, początkowo szyte własnoręcznie przez matkę czy babcię. Prowizorka z guzikiem pod pończochą i pętelka, która to przytrzymywała. Fabryczne uchwyty z gumowymi żabkami pojawiły się później.

Następne pończochy, które pamiętam, to były tzw. fildekosy- nieco delikatniejsze, gładsze, lepiej układające się na nodze. Szczytem elegancji  były swojego czasu jasne pończochy z czarnym szwem na łydce. Nawet niegłupio wyglądały, pod warunkiem, że szew się nie przekrzywił... ;))

Może się zdarzyć, że pomylę chronologię. Po prostu piszę o tym, co pamiętam.

Lata mijały, mijały mody. Przyszedł okres noszenia się na czarno a więc i czarne pończochy to było to! Przedmiot marzeń powojennej podfruwajki z ambicjami bycia w modzie na topie.  Oczywiście też chciałam mieć takie, ale mowy nie było o kupnie- na wszystkim się oszczędzało, to był biedny, siermiężny dom... ale od czego głowa na karku. Farbka do farbowania specjalnie droga nie była, więc po kryjomu, żeby mama nie zdążyła zabronić, ufarbowałam i zaraz rano założyłam do szkoły.  To musiała być późna jesień albo wczesna wiosna, bo było jeszcze ciemno jak szłam do autobusu. Dopiero jak się rozwidniło, zobaczyłam , co mam na nogach: zacieki, plamy i obrzydliwy szaro-brunatno-brudny kolor. Do dziś pamiętam tamten wstyd, który zresztą na lata wyleczył mnie z chęci nadążania za modą ! ;(  

Potem były  /chyba równolegle/ cienkie pończochy i rajstopy: nylony, stylony i kryształki a czym się jedne od drugich różniły, nie mam pojęcia, w każdym razie były jeszcze na tyle drogie, że zakładało się je raczej na większe okazje a gdy przypadkiem poszło oczko, biegło się do pani, która specjalną igłą oczko podnosiła. Była też druga metoda, jeśli oczko puściło w mało widocznym miejscu- można było pacnąć maleńką kropelką bezbarwnego lakieru do paznokci i nie trzeba się było fatygować do pani od załapywania oczek.

A potem to już było rajstopowe szaleństwo: cieniutkie i grube zimowe, ażurowe i we wzory, kolorowe i jednobarwne ale w najróżniejszych kolorach, z obrazami i napisami- co wyobraźnia podpowiedziała a klientki zechciały kupić... Pończochy oczywiście poszły w odstawkę- nie były już potrzebne.

Dziś nikt się nie bawi w podnoszenie oczek ani nie robi chodników ze zużytych rajstop- po prostu wędrują do śmieci... a kiedyś były takie cenne...

---------------------------------------------

 Może któraś z Was zechce uzupełnić moje wspominki? Baaaardzo by mi było miło! ;)                       

24 mar 2021

Nie rozśmieszaj mnie, bo mam zajady!!

Takie właśnie powiedzonko  było przed laty dość popularne na określenie absurdalności stwierdzenia, równoznaczne że można to jedynie obśmiać.

Muszę przyznać, że propaganda pisowska pracuje na najwyższych obrotach; mało tego- jest niezwykle skuteczna i wszyscy jej w jakiejś mierze ulegamy.

Covid zbiera upiorne żniwo a Obajtek bez opamiętania gromadzi wszelakie dobra. A rząd albo nie umie- przypadek pierwszy, albo nie chce- przypadek drugi- czegoś z tym zrobić. Ale coś zrobić jednak trzeba! A co?... A przykryć, niech naród o czym innym pogada, może  sprawa się rozmydli.

No to na pierwszy ogień- marszałek Grodzki, ale chyba nie zażarło, bo zainteresowanie nie za wielkie a i sugerowane przestępstwo mało wiarygodne i mocno żałosne.

No to drugi chwyt- tu trafione: order dla Lewandowskiego!! Rybka haczyk połknęła i pół Polski skacze sobie do czubów, czy Lewy order powinien dostać a skoro już to czy powinien go odebrać. A skoro zdecydowałby się odebrać, to pod jakimi warunkami. Chwyciło? Chwyciło!!! Propaganda działa? Działa!!

Pewnie spotka mnie zarzut, że i ja się w temat wkręcam.

Nie miałam takiego zamiaru, ale na zarzut, że sport powinien być poza polityką a sportowcy - apolityczni, aż mnie zatrzęsło! U nas nastały takie czasy, że NIC już nie jest- i pewnie długo nie będzie-  nie związane z polityką!

A co do orderu- zakpiono z prezydenta, z piłkarza, z samego odznaczenia i z nas wszystkich! I to koncertowo!!!

Lewandowski ma na tyle głośne nazwisko, że można go było użyć do sprowokowania dyskusji, prezydent po raz kolejny wykonał zlecenie, tylko ranga orderu jakby zbladła i zszarzała. A że naród dał się nabrać?... Nie pierwszy i nie ostatni raz! :(

--------------------------------------------

Może i ja się powinnam jakoś ustosunkować do orderu dla Lewandowskiego?... Uważam, że mogłaby to być piękna sprawa /pomijam tego, kto odznacza!/, gdyby to podsumowało pełnię sportowego życia. Teraz na to za wcześnie! Ale to tylko moje zdanie.

22 mar 2021

Pandemią go!! Pandemią!!!

 Od roku media są praktycznie monotematyczne. Nie - to nietrafne określenie: są dualistyczne: albo przekręty klasy rządzącej , albo pandemia i sama nie wiem, czego się gorzej słucha i co się gorzej ogląda!

Absolutnie rozumiem, że to sprawy dla nas być albo nie być i trzeba tą tematyką interesować się na bieżąco i od podszewki, ale... wytrzymałość ludzka jest ograniczona i wiele wskazuje na to, że tematyki pandemii mamy już wszyscy, że się tak współcześnie wyrażę- po kokardę!

Efekt jest taki, że przestano wierzyć w cokolwiek a wirus szaleje jak obłąkaniec.

Trochę nagromadziłam covidowych memów i pomyślałam, że jak się ich pozbędę, to może i wirusy wreszcie nas opuszczą. Wiem, wiem- to takie myślenie życzeniowe, ale w końcu jakimś komentarzem trzeba opatrzeć blogowe wrzutki.

















































I tym optymistycznym akcentem kończę, życząc Wam - jak zawsze- zdrowia i dobrego tygodnia! :)

19 mar 2021

Jeszcze o ulicach.

 Przyznam, że poprzednia notka miała być połączona z tą dzisiejszą, ale uznałam, że będzie to ni pies, ni wydra, bo ulica jedynie jako ulica nie połączy zupełnie różnych tekstów.

Pomyślałam, że tyle wojen już się w naszym kraju przetoczyło w sprawie nazw ulic bądź zmiany tych nazw, że może warto byłoby ze dwa zdania na ten temat.

I żeby to tylko o ulice chodziło.W latach 50-ych zmieniono nazwę Katowic na Stalinogród i chociaż nazwa długo nie przetrwała, to jednak taki niechlubny incydent miał miejsce. Chyba na szczęście jedyny, w każdym razie ja nie pamiętam drugiego takiego przypadku. Naturalnie nie biorę pod uwagę niemieckich nazw polskich miast w czasie okupacji, bo to zupełnie inna historia.

Ale wróćmy do ulic!

Nazwa ulicy to sprawa honoru i- władzy! I z pewną częstotliwością jedni patroni ulic są zmuszani do ustąpienia miejsca tym, których nowa władza uzna za bardziej godnych do zawiadywania daną ulicą. Na ogół cały proces odbywa się  w atmosferze sporów i awantur - i oczywiście  wygrywa silniejszy, czyli ten, kto akurat jest przy władzy.Trochę szkoda mi tych detronizowanych patronów, bo co oni winni, że nowa władza ma swoje ambicje a oni do tych ambicji kompletnie nie pasują?... Nie mówiąc o tym, że to honorowanie jest czysto iluzoryczne, bo często mieszkańcy zielonego pojęcia nie mają, czym właściwie wsławił się gość, którego imię ich ulica nosi .

Przypomniałam sobie, że jest taka miejscowość, której obce są okresowe zmiany i pomyślałam sobie, że mądrzy ludzie muszą tam gospodarzyć.

Przedstawiam: Zalesie Górne!


No, powiem, że jestem zachwycona i sama od razu lepiej bym się poczuła, mieszkając na ulicy Wiekowej Sosny czy Leśnych Boginek niż takiego czy innego świętego, których teraz- jako patronów ulic- jest pod dostatkiem!

I chociaż nazwę mojej ulicy już zmieniano na jeszcze bardziej szacownego patrona niż był, to nie miałabym nic przeciwko ponownemu przemianowaniu, pod warunkiem że zaakceptowano by moją propozycję.                                                                                                                                   


Nazwałabym moją ulicę- Zbuntowanego grudnika. Dlaczego? Popatrzcie tylko- jest koniec marca, w grudniu kwitnąć nie chciał. Zaparł się i już! Co prawda i teraz ma te kwiaty, które ma a reszta pączków zastanawia się, czy bunt kontynuować, czy może jednak zakwitnąć.

Ale jest tak delikatny i tak piękny, że spokojnie mógłby być w nazwie mojej ulicy. Czyż nie?...

I na przykład od tego można byłoby rozpocząć depatronizację nazw ulic. Byle tylko zgoda w narodzie była... ;)))

18 mar 2021

Takie malutkie wzruszenia...

Ostatnia notka Stokrotki przekierowała mnie w stronę przeszłości... miast ... ulic... i przypomniała mi się piękna piosenka z rosyjskiego filmu "Wiosna na ulicy Zarzecznej". Samego filmu nie oglądałam, ale piosenka w swoim czasie była bardzo znana i zawsze mi się podobała. Postanowiłam ją odnaleźć.

Człowiek już jest jako tako otrzaskany z komputerem, no to poszukałam na Youtube i owszem- znalazłam, ale jedynie wersję muzyczną.

Ale... pod spodem był adres. Wystarczy kliknąć i otwiera się filmik. Czegoś tak uroczego dawno nie oglądałam. I nie zniechęcajcie się, proszę, początkowymi sekwencjami- ponurego dnia, ponurego dworca, spieszących się ludzi...


https://www.youtube.com/watch?v=Ch34K...

 

Przyznam, że się wzruszyłam...

Miłego oglądania! :)

16 mar 2021

Na chłopski rozum

Powiedzenie "na chłopski rozum" jest zrozumiałe dla wszystkich lub niemal dla wszystkich, toteż bez wielkiego zagłębiania się w definicje spróbuję tak na chłopski rozum wyjaśnić, dlaczego opozycja powinna twardo stawiać warunki i konsekwentnie upierać się przy ich realizacji w sprawie głosowania na 'tak' lub na 'nie' w sprawie Europejskiego Funduszu Odbudowy- czyli spróbuję przedstawić moją opinię w tej sprawie. 

Najpierw zebranie rozważań i wątpliwości.

Po pierwsze: 

Zastanawiam się, co dobrego, służącego społeczeństwu zadziało się za rządów pis-u.  Nie oglądam telewizji reżimowej, więc nie wiem. Jakoś tak "z oglądu" nie umiem podać żadnego przykładu a żeby nie tylko ja, to takiego przykładu, zagadnięty znienacka, nie umiał podać także któryś z prominentnych pisowców- coś wybąkał o autostradach, ale chyba sam widział, że plecie duby smalone - bo zamilkł.

Po drugie:

Skupmy się na niejasnościach, wątpliwościach, pytaniach. Proszę bardzo!

 

A przecież to zaledwie część pytań. Nie zauważyłam pytań o wszelkiego rodzaju przekręty i przekręciki. Nie zauważyłam pytań o marnotrawstwo i lekkomyślne a bezstresowe wyrzucanie pieniędzy w błoto. Nie zauważyłam pytań o narastającą  brutalność policji, nie zauważyłam pytań o działalność trybunału Julii Przyłębskiej, nie zauważyłam pytań o sposoby walki z covidem... Wielu rzeczy nie zauważyłam. I gdyby tak chcieć rzetelnie o wszystko dopytać, to w setce pytań z pewnością byśmy się nie zmieścili.

Po trzecie:

Przyjrzyjmy się gospodarce. Pokrótce wygląda to  mniej więcej tak:

 


 

Nie macie podobnego wrażenia?...

Albo się dzieci wygania ze szkół, albo się szkoły otwiera. Albo zamyka się restauracje, hotele, kina, sklepy, albo hulaj dusza! - piekła nie ma!! Zaczyna brakować pieniędzy?... To dla zdrowotności opodatkujemy słodkości! To tylko przykład, bo podatków jawnych czy ukrytych jest więcej...


I chyba niewielu rządzących zdaje sobie sprawę, że nadmiernie obciążając przedsiębiorców, nie dbając o kulturę i oświatę, nieprzemyślanymi zarządzeniami, podkopując i tak już ledwo dyszącą służbę zdrowia, doprowadzą kraj do ruiny.



Reasumując:

Wszystko wskazuje na to, że ozdrowieńczy dla kraju i gospodarki byłby zastrzyk wielomiliardowej pomocy, który oferuje nam  Europejski Fundusz Odbudowy.

Byłoby to potrzebne? BARDZO!!!

Powiedziałabym, że bez tego ciężko będzie odbić się od dna. Więc należy przegłosować przyjęcie tego kredytu bez żadnych warunków?

Wiem, że zabrzmi to jak rodzaj bluźnierstwa, ale uważam, że nie. Spotkałam się już z określeniem, że taka decyzja opozycji, byłaby w pewnym sensie rodzajem broni atomowej i użycia tej broni naród może nie zrozumieć...Może tak... ale co zrobić, jeśli wszystkie inne rodzaje broni zostały już wykorzystane i okazały się nieskuteczne?!...

Co stanie się z tymi pieniędzmi, jeśli opozycja nie stanie okoniem?

Można zaufać pisowi, że podzieli je sprawiedliwie i wpompuje w zniszczoną gospodarkę?! Ja nie ufam nawet tyle co brudu za paznokciem. Część zmarnotrawią, część zdefraudują i jedynie niewielka część trafi do naprawdę potrzebujących a i to jedynie do swoich a nie tych, dla których byłoby to tlenem ratującym życie. 

A kredyt /choćby nawet nieznacznie oprocentowany/ spłacać będziemy latami MY WSZYSCY! Czy wobec tego ma to sens?... Pomaganie pisowi w niszczeniu demokracji i rozgrabianiu kraju?!

Kredyt tak- ale obwarowany sprawiedliwym podziałem, pilnowanym przez wszystkie samorządy. 

-------------------------------------------

Takie mam wewnętrzne przekonanie. I ufam, że jeśli większa część narodu rzeczywiście ma dosyć rządów pisu, to zrozumiałaby to posunięcie. I - być może takie działanie- zmobilizowałoby także UE do bardziej skutecznego wymuszania praworządności i poszanowania praw człowieka przez kraje członkowskie.

Nie wiem, może nie mam racji, ale tak myślę!


13 mar 2021

Co by tu jeszcze...


 Czasem trafia się w internecie taka fotka /mem/, którą chciałoby się powielać i powielać, żeby się mocno wbiła w pamięć, utrwaliła, zmusiła do zastanowienia się, przemyślenia...

Zastanawiam się, jak to się stało, jak to było możliwe, że dopuściliśmy do tego, w czym teraz tkwimy po uszy?...

Przecież od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że do niczego dobrego to nie prowadzi.

Pamiętam pierwsze protesty, pierwsze KOD-owskie marsze: ludzie szli i szli, i szli... i końca widać nie było. Więc te marsze były zauważalne, musiały być zauważalne- a jednak niczego nie zmieniły. Były za grzeczne? Może trzeba było od razu "zwalali pomniki i rwali bruk"?... Może tak, może nie... Z pewnością socjologowie czy historycy przeprowadzają analizy pod kątem skuteczności oporu czy specyfiki polskich postaw- od pełnego solidaryzmu i otwartego serca do kompletnej obojętności na to, co się dzieje i małych egoizmów, byle dla siebie ocalić odrobinę spokoju...

Trochę mi to przypomina patologiczną wiarę rodziny alkoholowej, że jak któryś dzień jest spokojniejszy, to już powinno być dobrze, bo chyba zrozumiał...

Otóż nie! To tylko my zapadamy się coraz głębiej i głębiej, uparcie szukając resztek nadziei w niemożliwym i jedyne, czym ratujemy poranioną psyche, to jedynie rozmowy o pogodzie...


No, cóż... podtrzymujmy się na duchu, jak długo się da.

Musimy przetrwać ten trudny czas we względnie dobrym zdrowiu psychicznym. 

Trzymajmy się! 

Zdrowia!

10 mar 2021

Kraina przemocy i bezprawia.

Obiecywałam sobie, że nie będę zabierała głosu na temat feminizmu, równouprawnienia kobiet, tematu aborcji, in vitro i wszystkich pokrewnych, jako że mój czas już przeminął, zatem i mój głos może zabrzmieć fałszywie, bo i cóż mądrego stara baba ma do powiedzenia w związku z prokreacją.

Tyle że się rozsierdziłam i kipię od środka, bo co i rusz docierają do mnie sygnały z różnych stron - w tym także od kobiet i to z takimi tezami, że mój gniew narastał.  I "nie chcem, ale muszem!", bo inaczej własnym zdrowiem przypłacę a jeszcze trochę mi na nim zależy...

Otóż, moi drodzy, moim skromnym zdaniem temat jest dużo szerszy, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Znowu do drzwi puka polityka i religia. Polityka- wiadomo: chodzi o pieniądze i władzę, o podporządkowanie sobie najsłabszych jednostek a podporządkować najłatwiej poprzez kontrolę różnych dziedzin życia: gospodarki, zdrowia, nauki, kultury, prokreacji również. A jeśli wespół z polityką zagra religia, to ... żegnaj, Gienia!

 

Co ma z tym wszystkim wspólnego religia? Może niekoniecznie sama religia ile duchowieństwo... Nic prostszego- te same cele: pieniądze i władza! I do tego jeszcze chęć kontrolowania ludzkiej seksualności, bo ten temat jest jakoś szczególnie mocno, wręcz obsesyjnie z KK spleciony.

I jeżeli politycy pójdą wspólnym frontem z KK- a już tak się właśnie dzieje, to stworzą nam całkowite piekło!

Mamy żyć tak, jak oni nam to zaprogramują!!!

I jakby zapomina się coraz częściej, że wszyscy nasi obywatele- a więc kobiety i mężczyźni, homoseksualni i heteroseksualni, pełnosprawni i z niepełnosprawnościami, wierzący i ateiści, i wszyscy, wszyscy inni powinni mieć równe prawa a przede wszystkim prawo do wolności i samostanowienia. I jeżeli- nie dość, że nie dąży się do wyrównywania praw, ale sukcesywnie się je ogranicza lub odbiera, to nie wolno nam się z tym godzić, bo pewnego pięknego dnia obudzimy się z kneblem w gębie, łańcuchami na nogach i perspektywą miski ryżu na obiad!


 Podpisuję się pod każdym słowem tej wypowiedzi Betty White.

Spotkałam się też z opinią, że kobieca macica dopiero po menopauzie  staje się tak naprawdę własnością prywatną...

I rzeczywiście tak to zaczyna wyglądać!

 

Skąd ten bunt i ten gniew?... Bo potraktowano Polki jak osoby do szczętu głupie i nieodpowiedzialne, które nie są w stanie dokonywać racjonalnych wyborów. Splunięto nam w twarz i wdeptano w ziemię,  bo bez cienia zażenowania, korzystając z naszej wiedzy, z naszej empatii, naszej pracowitości i naszej odpowiedzialności,  jednocześnie odmawia się nam prawa do decydowania o własnym życiu, własnym zdrowiu i własnej rodzinie. Pytam- na jakiej podstawie i w imię czego ktoś uzurpuje sobie prawo do decydowania o moim/ Twoim/ naszym losie?!! 

Pozwólcie, że skupię się na naszych kobiecych sprawach.

Do tego wszystkiego to chyba jednak nie jest wojna dwóch płci, co skądinąd jakoś dałoby się zrozumieć, bo nikt dobrowolnie nie zwykł rezygnować z wygodnej , uprzywilejowanej pozycji.Głosy przeciwko prawom kobiet słychać także od samych kobiet i brzmi to przerażająco- jak głos ofiary syndromu sztokholmskiego, która szuka wytłumaczenia i usprawiedliwienia dla tego wszystkiego, co ją spotyka!!

Bo jak inaczej można widzieć wyrok trybunału pani Przyłębskiej ,  przekreślający nawet mizerną namiastkę prawa kobiet o samostanowieniu. I to w sytuacji, gdy z jednej strony państwo i jego prawodawstwo zmusza kobietę do urodzenia dziecka a z drugiej- nie zapewnia pomocy nie tylko w wystarczającym stopniu ale utrudnia w wielu wypadkach życie rodzin obarczonych całodobową opieką- najpierw nad chorym dzieckiem a z biegiem czasu nad chorym dorosłym.


 Taką politykę "prorodzinną" państwa widzę jako swoistą przemoc: materialną, mentalną i psychiczną. W wielu sytuacjach - jako tortury!!

Że nie ma przemocy fizycznej? Jest , jest!!

Wystarczy spojrzeć na zaniebieszczone miasta z pałami, blokadami i gazem. I to wszystko przeciwko tym delikatnym kobietom- mimozom, którym z obleśnym uśmiechem ślini się dłonie i z pełną kurtuazją przepuszcza ją, obładowaną zakupami, w drzwiach.  

Dobrze mieć kogoś pod butem, panowie politycy czy księża purpuraci, prawda?! Dobrze mieć niewolnika, który zarobi swoją część na dom a potem posprząta, ugotuje, opierze a i w nocy do czegoś się przyda, jak całkiem na pysk nie padnie! 

Naprawdę chcemy tak żyć?! Chcemy takiego opresyjnego państwa?!! To państwo jest wrogie obywatelowi i BARDZO WROGIE KOBIETOM!!!

 

Chcecie takiego państwa?!!

Bo ja nie!!

I w gruncie rzeczy mogłabym się już nie odzywać, bo- na szczęście- moja macica należy już wyłącznie do mnie, ale mam dzieci, mam wnuki i to one/oni będą żyli w kraju, w którym nie ma poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji i normalności, w którym polityka i kościół uzurpują sobie prawo do bycia sumieniem swoich obywatelek i obywateli...

Mogłabym się nie odzywać...  Nie mogłam! 

6 mar 2021

Jeszcze nie jestem gotowa!

Czasem tak mam, że jakiś temat siedzi we mnie bardzo głęboko- dokucza, przeszkadza, domaga się ujawnienia, ale nie czuję się gotowa, by się z nim zmierzyć, choć wiem, że chcę i muszę zwyczajnie dlatego, żeby się wreszcie z nim rozstać, uwolnić od niego, odzyskać spokój.

To może tytułem wprawki dwa słowa o książce, która zrobiła na mnie duże wrażenie i wywołała cały szereg przemyśleń. To książka Josefa Formanka "Mówić prawdę"- rzecz o skomplikowanych ludzkich losach, o trudnych wyborach, o dobrych i złych decyzjach i konsekwencjach ich podjęcia.

Pozwólcie- cytat. 

"Kochajcie i wybaczajcie, choć nie jest to łatwe, a może i wam wasi bliscy wybaczą, że nie byliście dostatecznie blisko. Czemu tak się męczymy, zanim przyjdzie do nas śmierć? Dlaczego we wszystkich najważniejszych sprawach jesteśmy samotni, i choć między ludźmi, to sami na tym świecie?

Bo to nasz wybór, sami tak decydujemy. Idziemy wolno wobec regałów domu handlowego SUPERLOS i kupujemy badziewie. Tylko czasem uda nam się dostać jakiś cenny okaz, ale przeważnie dajemy się nabrać."

To na dziś z tym Was zostawiam.

Zdrowia, spokoju, dobrego nowego tygodnia...  

3 mar 2021

Wola życia, czyli historia jednego kwiatka

 Już od jakiegoś czasu przymierzam się do napisania tej notki, bo historia jest niezwykła i najzwyklejsza na świecie jednocześnie.

Mieliśmy znajomą, przyjaciółkę, trudno mi jednoznacznie określić- w każdym razie bliską nam osobę. Lubiliśmy się, kontaktowaliśmy dość często. Kiedyś dostałam od niej kwiat w doniczce- chyba jakaś odmiana filodendrona.

Niejednokrotnie już wspominałam, że hodowczyni kwiatów ze mnie żadna: jak pamiętam, to podleję albo dosypię ziemi i albo kwiaty zaakceptują mało komfortowe dla siebie warunki, albo nie. Ten od M. trzymał się dzielnie, tyle że kilka rachitycznych liści było na górze a cała walka toczyła się w łodydze, która wciąż i wciąż się wydłużała i niebezpiecznie traciła równowagę...

W międzyczasie M., młoda jeszcze kobieta, zachorowała na raka. Nie udało się jej uratować. Kwiat trwał a ja nie miałam serca go wyrzucić- to była moja pamięć o M. Ale nie miałam wielkich złudzeń co do jego dalszego losu.

Chciałam go jakoś uwiecznić, nie chciałam tak po prostu wyrzucić. Wtedy jeszcze trochę tkałam.

 

 

Nazwałam tę makatkę "Wola życia", bo zawsze z podziwem patrzyłam, jak łodyga się wydłuża /usiłowałam wesprzeć, przywiązywałam do podpórek/ i kwiat coraz bardziej się przechyla, jest niestabilny a przecież wciąż walczy, wciąż rwie się do życia...

Trzeba jednak było coś z tym fantem zrobić. 

Znajoma poradziła mi, żeby uciąć zaraz pod liśćmi i włożyć do wazonu z wodą a jak pojawią się zawiązki korzonków, wsadzić do ziemi - i tyle!


Co ma być, to będzie. 

Tak zrobiłam, nie licząc nawet specjalnie, że akcja będzie udana.

Udało się!!! Kwiat rósł jak na drożdżach! Mało tego, za jakiś czas wyrosła mu boczna odnoga. Kwiat był wielki, ciężki i zaistniało niebezpieczeństwo, że boczny odrost może zaburzyć równowagę- tym bardziej że z trudem mieścił się na parapecie. Należało powtórzyć operację.

Tym razem zadziałał ukorzeniacz. Przygotowałam dwie duże donice z ziemią. W dołki nasypałam ukorzeniacza i wsadziłam ucięte łodygi z liśćmi, obficie podlewając.

Było lato. Donice przez kilka dni stały na dworze, żeby niepotrzebnie nie dźwigać ciężaru, jeśli się kwiaty nie przyjmą. Ale liście wyglądały zdrowo, cały czas były zielone. Wróciły do domu a ja codziennie zaglądałam.  Gdy zobaczyłam zawiązek młodego liścia, odetchnęłam z ulgą. Zwyciężyliśmy!! Kwiaty się przyjęły i niech  rosną na zdrowie!

Widzisz, M. Jesteś z nami. Cały czas z nami jesteś!



2 mar 2021

Od drugiej strony

 Jest tak wiele świetnych blogów o książkach, że nie miałabym odwagi z moim skromnym zasobem dołączyć do tego grona znamienitych recenzentów czy propagatorów książek. 

Ale czasem coś tak mnie poruszy, że muszę napisać.

Ostatnio w TOK FM wysłuchałam rozmowy Ewy Podolskiej z lekarzem Michałem Kwiatkiem. Dotyczyła napisanej przez niego książki, ale też zebranych doświadczeń lekarz- choroba- chory- rodzina niejako z drugiej strony, od strony lekarza, opiekującego się chorym.

Nasze obserwacje i oceny często bywają dość nieuprawnione i niesprawiedliwe, bo nie biorą pod uwagę pracy lekarza,  jego doświadczeń, jego emocji.

 

 

https://michalkwiatek.com/

 

 

Książka "Rezydent" napisana jest pięknym prostym językiem. Bardzo ciekawa, czyta się jednym tchem.

Można ją przeczytać za darmo, można ją kupić- a wtedy zebrane pieniądze  przekazywane są na leczenie chorej osoby.

Niezależnie od tego, jaką formę się wybierze, warto tę książkę przeczytać- zostaje się dopuszczonym do prywatnych przemyśleń człowieka, do jego rozterek, do ciężaru podejmowanych decyzji. 

Stawia jakby ten zawód w nowym świetle, pozwala wiele rzeczy zrozumieć, spojrzeć na nie inaczej... Polecam.