Od dłuższego czasu tłuczony jest w mediach temat ptasiej grypy, groźnej dla kotów tak bardzo, że przenoszą się za tęczowy most w ciągu dwóch, trzech dni.
Przyznam, że nieszczególnie przejęłam się zagadnieniem co najmniej z dwóch powodów: 1. potraktowałam to trochę jak urozmaicenie wieści sezonu ogórkowego, 2. nie widziałam realnej możliwości uchronienia przed zagładą własnego kota, który chyba by nas pozagryzał, gdybyśmy nie wypuścili go na dwór. Bąbel to kot wolnościowiec i koniec dyskusji! Wolność to jego żywioł, przy czym nie oddala się za bardzo od domu, więc o jego bezpieczeństwo jesteśmy dość spokojni.Tym bardziej, że ZAWSZE posłusznie wraca na noc do domu i noce spokojnie w domu przesypia. Za dnia co pewien czas się melduje na jedzonko albo głaski, po czym- zaspokoiwszy swoje potrzeby- znowu wędruje na dwór. No, po prostu kot-ideał.
Ale...
Któregoś dnia rano podszedł do swojej miseczki, zakręcił się i odszedł, kompletnie lekceważąc posiłek. Nie to nie, będziesz głodny, to zjesz! Ale nie zjadł. Ani na obiad, ani na kolację. Podchodził, odwracał się i odchodził. Ki czort? Może karma nieświeża?... Ale i suchej nie chciał jeść. No, może wcześniej się przeżarł... Po drugim dniu głodówki trochę bardziej się zaniepokoiłam. Tym bardziej, że był czas weekendu a więc dostęp do weta żaden!
No i wyobraźnia zaczęła działać. Byłam rozdarta między zapaleniem krtani /raz już to miał, brał nawet antybiotyki/ a tą dosyć dotąd lekceważoną ptasio-kocią grypą. A kot dalej nie jadł! Może po odrobince suchej karmy albo kawałeczków szynki, natomiast trudno by to było nazwać normalnym posiłkiem. Byłam zrozpaczona!!
W poniedziałek kota do torby i do weterynarki, która się nim od początku opiekuje. Obejrzała go z góry, z dołu i po bokach. Zajrzała wszędzie, gdzie się zajrzeć dało, zważyła i zmierzyła temperaturę. Po tych całościowych oględzinach orzekła, że absolutnie żadnych zmian chorobowych nie widzi i wygląda jej na to, że albo został dożywiony na zewnątrz, albo sam coś upolował... tym bardziej, że wymacała jakąś zawartość kiszek, czyli głodny na pewno nie jest. Gdybym jednak cały czas się niepokoiła, to można byłoby zrobić kotu analizę krwi, prześwietlenie czy usg- tyle że z tym musiałabym już jechać 20 km dalej, bo ona nie ma takich możliwości. Bardziej dla uspokojenia mnie niż kota dała mu - na wszelki wypadek - zastrzyk przeciwzapalny i przeciwbólowy. Koniec wizyty. Podziękowałam, zapłaciłam, wróciłam do domu.
A wyobraźnia pracowała dalej. Skoro kiszki są zajęte, to może kot nie daje rady się wypróżnić... konfabulowałam dalej i już zaczęłam przymierzać się do konsultacji w klinice, gdy małżonek wyszedł przed dom i zawołał:- Chodź, zobacz, jak wygląda chory kot!
Bąbla prawie nie było widać. Śmigał po gałęziach jak wiewiórka! i to na takiej wysokości, że w głowie mi się zakręciło!
To zdjęcie to już końcówka jego zabawy!
Wczoraj już zjadł cienką kolację a dziś opróżnia miseczki aż miło!
A sugestia pani doktor, że mógł zjeść własny posiłek, nie wydaje się być bezzasadna, bo na chodniku przed domem zobaczyłam małe mysie truchło, które natychmiast sprzątnęłam, żeby go nie kusiło.
-------------------------------------------------
Dostaję sporo memów i filmików na WhatsAppa, ale o ile z memem dam sobie radę, o tyle filmików nie umiem tutaj przenieść. Polecam wiersz o smutnym miasteczku w wykonaniu świetnych polskich aktorów. W sumie - bardzo krzepiący filmik! :)