I tym optymistycznym akcentem żegnam stary rok, pamiętając, że...
TO KOLEJNY DZIEŃ BLIŻEJ DO OBALENIA PISU!!! :))
I tym optymistycznym akcentem żegnam stary rok, pamiętając, że...
TO KOLEJNY DZIEŃ BLIŻEJ DO OBALENIA PISU!!! :))
Czego można Wam i sobie życzyć na święta i po?
Może po prostu odpocznijmy od trudnej codzienności, przytulmy się do bliskich nam osób i pobądźmy ze sobą tak prawdziwie, od serca...
Życzmy sobie lepszych dni, zdrowia, uśmiechu, nadziei...Spróbujmy być szczęśliwi. Najlepszego Wam wszystkim!
Oporny ze mnie uczeń i z tymi hrefami za cholerę mi nie wychodzi, więc zgodnie z sugestią Pantery /o ile dobrze zrozumiałam/ po prostu podam link i będzie prościej a powinien się otworzyć.
No to oba linki z poprzedniej notki: https://republikacleofasa.wordpress.com/ i https://tabloidonline.blog/. Obie notki z datą 16.12. 2022
Sprawdziłam. Działa!!! Wystarczy kliknąć /a moim zdaniem- warto!/.
Dosyć już tych wyjaśnień. Kto zechce przeczytać, to już trafi.
-------------------------------------------------------------------------
Wczoraj kupiliśmy choinkę. Złotych polskich 26,-! Wcześniej pomysłów było multum a co jeden to gorszy.
Cały problem w tym, że Bąbel co prawda jest przeuroczym kotem, ale choinka to rzecz ciekawa i koniecznie chciał się z nią zapoznawać, więc ani jej ubrać w tradycyjne bombki nie było można, żeby nie porozbijał, ani włosa anielskiego powiesić się nie dało, żeby nie porozciągał, że o lampkach już nie wspomnę! I tak stała sobie sierota na podłodze w ciężkiej donicy, ubrana symbolicznie nietłukącą chińszczyzną... ani to tradycja, ani to ładne. Tylko siąść i płakać!
Już myślałam, że w tym roku w ogóle choinki nie będziemy ubierać, bo świerkowe gałęzie w wazonie też się nie sprawdziły... a tu... poszłam po coś do NETTO, patrzę- choinki jak dla nas!!! Malutkie, można postawić wysoko, gdzie kot jeszcze nie wskakuje- i ubrać jak się należy! Cud, miód, malina!!!
No i wieczorem syn pojechał i przywiózł.
Patrzymy- gałązki sztywne, na górze jakiś pędzel, trochę dziwna... sztuczna czy co? Nie!!! Normalna naturalna choinka!
I jeszcze dwa słowa o Bąblu. Pogoda go nie zraża. Śmiga po śniegu godzinami. Wpada tylko do domu, żeby się ogrzać i coś zjeść- i znowu miauczy pod drzwiami, żeby go wypuścić. Taki domowy wałęsacz!
Ostatnio sprawił nam niespodziankę, bo po raz pierwszy wlazł do domku drapaka, z którego dotąd w ogóle nie korzystał. Ucieszyłam się, że może się przekonał do tego "mieszkanka", ale- nie! To był tylko jednorazowy pobyt i to na krótko. No, cóż- woli spać na krześle pod stołem czy na fotelu? Jego wybór!
KOLEJNY DZIEŃ BLIŻEJ DO OBALENIA PISU!! ;)
Miłego weekendu! I oczywiście zdrowia!! :))
To był trudny czas- przygotowania do świąt, w dodatku uzupełniane codziennymi wędrówkami na rehabilitację. Dziś - koniec! Jeszcze ostatni tydzień, ale już spokojniejszy, bez tej napinki, że już, że natychmiast, że trzeba...
Odetchnęłam, zajrzałam do blogów, które odwiedzam i- muszę się z Wami podzielić, bo dawno nie miałam takiej satysfakcji. Otwórzcie te blogi KONIECZNIE!
<a href="https://republikacleofasa.wordpress.com/2022/12/16/chuju-muju/">warto zerknąć!</a>
I jeszcze:
<a href="https://tabloidonline.blog/2022/12/16/nie-popieram-ale-rozumiem-2/">warto zerknąć2!</a>
Słońce mi zajaśniało w środku czarnej nocy! Kocham pana Saramonowicza, kocham panią Filiks, kocham wszystkich mądrych i odważnych ludzi!!
Zło rozsadza nasz kraj, ale już niedługo.
ZNOWU JEDEN DZIEŃ BLIŻEJ DO OBALENIA PISU!!
-------------------------------------
Można! Na co? Na wszystko!
Telewizji rządowej nie oglądam z zasady, ale już i w TVN-ie tego badziewia pod dostatkiem. Może mają prikaz, żeby zgodnie z zasadą równowagi pokazywać wszystkiego po trochu?... Pewnie tak, ale co to za równowaga?!
W każdym razie, jako się rzekło, uodporniłam się i już nawet mięsem przestałam rzucać na widok takiej czy innej gęby. I tylko zdziwienie nie mija, że można tym *********** nadal ufać, nadal ich popierać, no ale cóż?
Kombinuję, jaki by tu slogan wymyślić, by dało się go doczepiać do każdej notki, niezależnie od tego, jakie treści będzie zawierała. I tak aż do wyborów!
Gdyby ktoś miał jakieś pomysły, będę wdzięczna! Zresztą nie tylko ja, ja byłabym zaledwie stacją przekaźnikową, NARÓD BYŁBY WDZIĘCZNY, zrzucając z grzbietu to jarzmo! /Zabrzmiało to mocno pompatycznie, ale daleka jestem w tej sytuacji od żartów: kraj marnieje w oczach, Tusk ze skóry wychodzi, żeby wyborców obudzić, poruszyć... a pozostała część opozycji przypatruje się uważnie, co by tu dla siebie uskubać, co się bardziej opłaca... tfu, zaraza jakaś czy co?!.../
Może by to coś dało, może nic, ale spróbować zawsze warto!
W ubiegłym roku życzyłam z serca:
Fajnego Mikołaja! :)
Nigdy nie ukrywałam, że jestem panią w słusznym wieku i określenie "leciwa staruszka" coraz bardziej do mnie pasuje, choć bronię się przed tym jak mogę.
Otóż w czasach mojego dzieciństwa/młodości nauka języków obcych była mocno niedoceniana. Najdłużej tłoczono nam w głowy język rosyjski, ale i ten- nieużywany i lekceważony przez lata- niewiele pamiętam.
W ogólniaku był francuski i łacina. Mnie się trafiła łacina- i znowu: w VIII klasie, czyli pierwszej licealnej mieliśmy znakomitego łacinnika, ale- prowadził nas tylko przez rok. Później przyszedł do nas dziadek /z ówczesnego mojego punktu widzenia; teraz powiedziałabym, że pan w sile wieku/, który w żaden sposób nie umiał sobie z nami poradzić, w związku z czym i niczego nas nauczyć nie zdołał.
Z angielskim nigdy nie miałam do czynienia- czarna magia.
Byłam już dorosła. Nadeszły zmiany. Wszyscy rzucili się do nauki języka angielskiego. Ja miałam dodatkową motywację, bo: 1) miałam znajomą, która znała doskonale język, 2) w czasie urlopu miałam szansę wyjechać do roboty za granicę...Wzięłam się za naukę bardzo skrupulatnie, ale ... i tym razem niewiele z tego wyszło- no, jakoś nie chłonę języków jak gąbka!;(
Kolejne podejście miałam już na emeryturze- w ramach uaktywniania seniorów zorganizowano kurs, nie wiem, czy nie dotowany z pieniędzy unijnych, w każdym razie dla nas za frajer. I jak tu nie skorzystać? Chętnych było sporo, ale jeszcze się załapałam. Regularnie chodziłam na zajęcia, odrabiałam prace domowe, pisałam sprawdziany. I - skończyłam kurs podstawowy, i- mam na to nawet stosowny certyfikat, opieczętowany i podpisany jak należy!! Zuch babcia, prawda? Dodatkowo, żeby utrwalać wiedzę, codziennie grzebałam po kilka minut w internetowym Duolingo, Nic, tylko brać przykład ze starszej pani. ;)))
Czy nauczyłam się języka choćby w tycim zakresie? A skąd!! Jak byłam głąbem kapuścianym, tak nim pozostałam- tyle że z certyfikatem.;)))
Dowód?
Któregoś razu znajoma z kursu spytała:- Zaglądasz jeszcze czasem do angielskiego? - No, chyba!- oświadczyłam dumnie. - Powiedz mi, co znaczy po angielsku "is"? /być może był to inny, choć równie podstawowy wyraz, to tylko przykład/. A u mnie mgła przed oczami:- Nie mam bladego pojęcia!! Dźwięk jakiś- i tyle. Po chwili dotarło do mnie, że mimo tych wszystkich zabiegów i wysiłków, ja nadal nic nie umiem.
Tak mi się to wszystko przypomniało, gdy trafiłam na mema:
Czy dałam sobie spokój z angielskim? Otóż nie!
Codziennie zaglądam na moje zaprzyjaźnione Duolingo i mozolnie po wiele razy robię te same ćwiczenia- tyle tylko, że już bez niepotrzebnych złudzeń, że kiedykolwiek nauczę się języka. Robię to wyłącznie jako odrdzewiacz dla mózgu, jak odgadywanie ukrytego w literówce hasła.
I całkiem mi z tym dobrze, bo wiem, że to robię dla siebie, dla dbałości o własną kondycję umysłową, która do tej pory jeszcze siako-tako mi służy.
Miłego i spokojnego weekendu! :)
I oczywiście zdrowia! :))
Wspominałam już, że lubię słuchać książek czytanych, pod warunkiem że lektor robi to dobrze.
W naszej bibliotece jest dział audiobooków i dość często tam zaglądam, szukając pozycji, których jeszcze nie znam a które z opisu wydają się być dość atrakcyjne.
Ostatnio wpadła mi w ręce "Czarnobylska modlitwa" i już miałam ją odłożyć na miejsce, jako że unikam ciężkiej emocjonalnie tematyki, gdy w oczy mi się rzuciło: czyta Krystyna Czubówna- i już wiedziałam, że wezmę.To nazwisko dawało gwarancję jakości.
To była dobra decyzja, choć nie sądziłam, że aż tak mocno tę książkę przeżyję. Wiedziałam, że tematyka będzie przytłaczająca, ale nie sądziłam, że będzie to aż taki koszmar, opowiedziany spokojnym głosem, co tylko wyostrzało wrażenie horroru, którego tam wtedy doświadczali ludzie. Nie mogłam słuchać a jednocześnie nie mogłam się oderwać od słuchania. To było piekło!!
Nie jestem w stanie napisać recenzji- zupełnie mnie to przerasta.
Mam wrażenie, że każde moje zdanie byłoby zbyt miałkie, zbyt nieważne, by choć trochę oddać nastrój i tematykę reportaży...
Niesamowita książka! Rozdzierająca słuchacza/czytelnika na kawałki. A jednak nie żałuję, że ją wypożyczyłam, że jej wysłuchałam. To było dla mnie ogromnie ważne przeżycie!
Komu tak naurągałam w tytule notki? No, własnemu kotu, oczywiście! Zakładałam, że Bąbel będzie cieszył się wolnością? No to się cieszy- całym swoim kocim pyszczkiem, czyli - bez ograniczeń!
Jedyne, co udało mi się ocalić, to spokojne noce, bo jakoś zaakceptował fakt, że noce spędza w domu. Ciut świt, czyli w przed godziną szóstą, zaczyna lekko popiskiwać pod drzwiami sypialni i sygnalizować, że zaczyna się kolejny dzień.
Po opróżnieniu miseczki kieruje się do drzwi wyjściowych i niedwuznacznie daje do zrozumienia, że pora na pierwszą poranną wyjściówkę. Dopóki było względnie ciepło, nie było problemu, ale zrobiło się chłodno, nawet przymrozki, więc tłumaczę jak komu normalnemu, że musi jeszcze trochę poczekać, bo zmarznie. A gdzie tam! Na dworze jest ciekawiej niż w domu a on potrzebuje wyjść - i kwita! A idź w czorty!! Jak ci dupina zmarznie, to wrócisz!- wypuszczam Bąbla. Jeszcze chwilę czekam, czy nie zmieni decyzji i nie wróci do ciepłego mieszkania, ale nie! Duch wolności jest silniejszy niż poranny chłód. Był kot, nie ma kota- poooszedł!
Wyglądam co jakiś czas, przywołuję- bez efektu!
Wreszcie, po jakiejś pół godzinie penetracji terenu, wraca, gna ile sił w łapkach z rozpaczliwym popiskiwaniem- i wpada do domu. Pierwsze kroki kieruje do miseczki sprawdzić, czy coś tam nie zostało ze śniadania, po czym przymierza się do rozgrzania zmarzniętych łapek i przychodzi do mnie. Wskakuje mi na ramię i przytula się do szyi, jakby chciał wrócić do najwcześniejszego dzieciństwa i bezpiecznego polegiwania w szerokim babciowym golfie... albo układa się wygodnie na moich kolanach i beztrosko przysypia a ja gładzę delikatnie mięciutkie futerko. Lubi moje pieszczoty, dobrze nam razem.
A w dzień? Praktycznie całe dnie spędza na dworze, do domu przychodzi tylko na posiłki. I dopiero dobrze po południu, a właściwie przed wieczorem, decyduje się pozostać w domu. Wtedy wybiera sobie najwygodniejsze miejsce do odpoczynku, zwija się w kłębek i przysypia.Trochę się denerwuję, gdy zbyt długo nie ma go w domu, ale coś za coś- albo leniwe kocie ciepełko, albo szeroki świat pełen przygód. W końcu tak przecież wybraliśmy! :))
----------------------------------------------------
W imieniu Eli pięknie wszystkim dziękuję za dobre życzenia i ciepłe myśli. Wszystko jest w porządku. Serdeczności dla Was!🧡💛💚💚💚💛🧡❣
Pewnie już ze 3 lata minęło jak Blox się wypiął na swoich blogerów i pogonił nas z hukiem, każąc szukać innego przytulnego miejsca do umieszczania swoich mądrości.
Niby trudno- stało się, co się miało stać, ale jednak trochę mi szkoda! Co prawda syn mi moją pisaninę zabezpieczył, ale komu się zechce odkodowywać /bo normalnie odtworzyć się tego nie da!/ całą zawartość i w gruncie rzeczy- po co?
A jednak trochę mi szkoda. Szkoda, bo między innymi była tam notka o mojej koleżance/przyjaciółce Eli, o tym, jak niezwykłym jest człowiekiem. Znamy się i przyjaźnimy zdrowo ponad 40 lat, ostatnio widujemy dość rzadko z racji przeszkód formalnych /covid/ czy zdrowotnych- ona jest już bardzo schorowana a i ja też nie jestem tak dziarska jak do niedawna zwykłam o sobie myśleć.
W każdym razie nastąpiły na tyle sprzyjające okoliczności, że pojechałam ją odwiedzić /mieszkamy stosunkowo blisko, ale w dwóch różnych miejscowościach/.
Jak zwykle ugadałyśmy się do oporu i w którymś momencie podzieliłyśmy się informacjami, czym która z nas się aktualnie zajmuje. Nawiasem mówiąc Ela jest absolutnie wszechstronnie uzdolniona: śpiewa, przeistacza się w modela do artystycznej fotografii, którą tworzy jej córka, maluje, pisze... właściwie nie wiem, czy istnieje dziedzina, w której nie byłaby dobra!
Ela nie rości sobie pretensji do bycia poetką, ale jej wierszyki to- według mnie- prawdziwe perełeczki, pełne poczucia humoru i dystansu do siebie- pisze przecież wyłącznie dla przyjemności!
No to po tym może nieco przydługim wstępie prezentuję Wam twórczość Eli- jako że uzyskałam zgodę na jej upublicznienie na moim blogu.
Z torbami
/Tu informuję, że pozwoliłam sobie zmienić tytuł na bardziej adekwatny do sposobu przedstawionej treści- a wiem, że wyraziłaby na to zgodę./
W pewnym mieście w dzień handlowy
pojedynczo i grupami
podążają żółwim krokiem
kobiety z torbami.
Ile toreb każda niesie?
Dwie? A może więcej...
lecz jak unieść kilka toreb,
gdy się ma dwie ręce?
Nie wiem, co w tych torbach niosą
te dzielne kobiety.
Szkoda, że nikt do tej pory
nie zrobił ankiety.
Ciągle mnie ten problem dręczy
i tak myślę sobie-
gdy ujrzę pana z torbami,
to mu medal zrobię!
Powiedziałabym, że temat jak najbardziej serio a forma żartobliwa i pewnie dlatego tak fajnie się to czyta.
Drugi też jest lekkim piórem pisany a przecież, ile w nim myśli i uczuć starej kobiety...
***
Ze względu na czas urodzin
jestem tak zwaną staruszką.
Emeryturę mam, mieszkanie
i samodzielnie nagrzane łóżko.
Gdybym nie miała bliskich,
to czułabym się fatalnie...
ale cóż, kiedy kontakt miewamy-
przeważnie zdalnie...
Nie lubię siedzieć bezczynnie.
Choć samotna, nie nudzę się wcale:
czytam, piszę, w krzyżówkach się trudzę,
lubię także rysować mandale.
Czas ucieka, chwila nie wraca...
a ja nie wiem, co jeszcze mnie czeka.
Czasem cieszy mnie uśmiech- bez maski,
ciepło ręki bliskiego człowieka.
Prawda, że trafia do serca?
Pokazała mi ostatnio robione mandale.- Jedna jest twoja! Możesz sobie wybrać!- powiedziała. Wybrałam. Jasną, optymistyczną, słoneczną... Piękna, prawda?
Wczoraj były jej imieniny. Kochana! Składałam Ci już życzenia, ale jeszcze raz: zdrowia, zdrowia, dużo zdrowia!
I żebyśmy mogły długo jeszcze spotykać się co jakiś czas i gadać o wszystkim, co dla nas ważne!
----------------------------------------------------
We wtorek Ela będzie miała operację.
Proszę, NIECH OTOCZĄ JĄ WASZE DOBRE MYŚLI!
Tak, bo generalnie rzeczywiście o to chodzi: o niepielęgnowanie zaprzeszłych urazów, które potrafią całkiem spaskudzić obecną codzienność, gdy się ich kurczowo trzymam.
A nie, bo zła pamięć to nie wszystko. W mojej definicji szczęścia musiałoby jeszcze znaleźć się miejsce na spokojny, bezpieczny byt, poczucie stabilności, brak poważnych zagrożeń na horyzoncie.
Zgodnie z moją definicją- trudno o pełnię szczęścia w dzisiejszych czasach. Dla mnie trudno! Ale nie kwestionuję, że dla kogoś innego definicja szczęścia może brzmieć zupełnie inaczej. Inaczej popatrzą młodzi ludzie, inaczej starzy. Dla jednych to będą warunki minimum, dla innych- optimum. Bo w końcu wszyscy jesteśmy różni i różne rzeczy mogą być składową poczucia szczęścia...
I jeszcze: czy szczęście- to pojedynczy moment euforii, czy stan ciągły? I czym różni się szczęście od zwykłego zadowolenia z życia?
Ot, tak mi się bzdurzy od samego rana!
I jeszcze pozwolę sobie a memową aktualność, która tak się ma do dzisiejszej notki jak pięść do nosa, ale bardzo mi się podobała, bo cudnie pasuje do współczesnych nastrojów znerwicowania, niepewności, poczucia zagrożenia...
Trzymajmy się zdrowo, jakoś przetrwamy!
Są rozczarowania małe, codzienne, nic nie znaczące... i te, które tkwią jak zardzewiały gwóźdź w bucie- i bolą.
Takim rozczarowaniem jest dla mnie prezydent Komorowski. Może dlatego tak dużym, bo darzyłam go ogromnym zaufaniem i do głowy by mi nie przyszło, że może odstąpić od wcześniej wyznawanych ideałów. Jego śmiesznostki czy drobne potknięcia nie stanowiły dla mnie problemu, raczej ocieplały jego misiowatą postać - trochę na zasadzie: nie ma ludzi idealnych, każdy ma swoje wady, mniejsze czy większe- w końcu liczy się to, co najważniejsze. A do tego pretensji nie miałam.
Dziś nie mogę na niego patrzeć a tym bardziej słuchać jego niewydarzonych pomysłów. Jeżeli jego inicjatywą było przytulenie Gowina, to co ja mogę w końcu o nim myśleć?!
Generalnie rzecz biorąc brzydzi mnie polityczna prostytucja, ale o ile zmiana klubu w obrębie partii opozycyjnych jest jeszcze w jakiś sposób do zrozumienia i wytłumaczenia /choć i tu trudno mi się było pogodzić z rejteradą pani Muchy czy Róży Thun/, to rozgrzeszenie tego, który współtworzył rządową koalicję i w istotny sposób przyczynił się do dewastacji kraju, który się nie cieszył, ale głosował, jak prezes kazali, wydaje mi się być wyjątkowo obrzydliwe!
A mógł sobie pan prezydent siedzieć spokojnie na Ruskiej Wsi i pomidory hodować a nie usilnie dobijać się o powrót do polityki, w dodatku z ambicjami wywierania dużego wpływu i osobistego mieszania w tym kotle.
Chciałoby się powiedzieć po sienkiewiczowsku:- Kończ waść! Wstydu oszczędź!!
Czy tylko mnie jest tak gorzko?!...
W Konstancinie-Jeziornej funkcjonuje muzeum Villa la Fleur. Mieści się ono w dwóch pałacykach odrestaurowanych z wyjątkową pieczołowitością.
Sale wystawiennicze są na parterze, piętrze i poniżej. Zbiory obejmują przede wszystkim malarstwo, ale nie ograniczają się jedynie do niego. W każdym razie hasło : prace Tamary Łempickiej-było wystarczającą zachętą, aby tam pojechać i poznać nowe muzeum.
I oddaję głos zdjęciom:
Wybrałam te najbardziej charakterystyczne prace, choć fotka najniżej to nieco wcześniejszy okres malarstwa artystki.
I kilka zdjęć obrazujących różnorodność eksponowanych prac:
Nawet wystrój łazienki i sypialni, nawet witraż, metaloplastyka, meble użytkowe... i obrazy, obrazy, obrazy!
Należałoby wszystkiemu poświęcić odrębny czas, ale wtedy powinno się poświęcić na to wiele, wiele godzin!
Natłok eksponatów i tłum zwiedzających...
To był dobrze spędzony czas! I chociaż byłam zmęczona, ale bardzo zadowolona!
Haniu! Jesteś bardzo, bardzo kochana! Ogromnie dziękuję Tobie i całej Rodzince- jesteście cudowni.
...ciągnąć sobie łacha z cudzych wyborów estetycznych. Podobno o gustach się nie dyskutuje...
Ale właściwie to kto powiedział, że ja zawsze i wobec wszystkich powinnam być w porządku?!...
No to do roboty!
Poszłam dziś na cmentarz, sprawdzić, czy palą się jeszcze lampki i ewentualnie powymieniać wypalone wkłady. Wczoraj też byliśmy, ale tylko przy rodzinnych grobach, więc niejako został nam oszczędzony obraz dekoracji niektórych grobów.
Dziś cmentarz prawie pusty. Szłyśmy alejkami i - nie zmogłam!
No tyle tego towaru, ile fabryka dała! A co za rozmaitość! Każdy inny i co jeden to ciekawiej zdobiony- i krzyżyki, i Matki Boskie, i podświetlane, i z napisami... no, cuda -niewidy!
A tyle tego, że ledwo płyta pomieściła.
Początkowo miałam zamiar przybliżać poszczególne co bardziej oryginalne ozdoby, ale odpuściłam. Pokażę tylko jeszcze jeden grób, taki- powiedziałabym- udekorowany bardziej orientalnie.
Tu już co prawda nie ma takiego natłoku jak powyżej, ale różnorodność zdobień chyba jeszcze bogatsza!
Normalnie oczopląsu dostałam.
Wyszłyśmy z cmentarza. Zobaczyłam cały wielki plac zastawiony niesprzedanymi chryzantemami, zobaczyłam siedzącą pod murem cmentarnym kobietę z rzędami wystawionych doniczek, łudzącą się, że może uda jej się sprzedać choć ze dwie jeszcze... i zrobiło mi się bardzo smutno. Tyle pracy, tyle starania, tyle nadziei na godziwy zarobek za swój wysiłek... i wszystko to pójdzie na kompost!
A na grobach zniczowe badziewie takie, że oczy bolą i ciężkie pieniądze wywalone w błoto! Kochani Zmarli mają gdzieś, ile i jakie lampiony się palą, ale znajomi czy sąsiedzi na pewno docenią i... może nawet pozazdroszczą?...
Smutno mi się ten dzień kończy i bynajmniej nie poprzez wspomnienia Drogich Zmarłych...
Dla odprężenia- kilka jesiennych obrazków.
Bąbel całe dnie spędza na dworze. Do domu wpada tylko na posiłek- i znowu go nie ma!
Korzysta w pełni z ostatnich ciepłych dni.
Śmiga po drzewach jak wiewiórka- zupełnie nie ma lęku wysokości!
Jest prześmieszny!
Rano, gdy wychodzę po świeże pieczywo, odprowadza mnie do pewnego miejsca i przełazi pod płotem do ogródka sąsiedniego domu. Czeka. I gdy wracam, pędzi do mnie i albo wraca ze mną do domu, bo może coś by zjadł, albo- gdy nie jest głodny- tylko mnie odprowadza.
Raz się na nas śmiertelnie obraził, bo zamknęliśmy go na kilka godzin w domu- taka była konieczność. Potem wcale do domu przyjść nie chciał. Wrócił dopiero na noc. A już się martwiłam, że będę go po nocy szukać...
Generalnie jakoś się dogadujemy. Lubi mizianie, lubi spać na kolanach, przylepa jest!
Kolejnych ciepłych dni wspólnie z Bąblem Wam życzymy! :))
Patrzę na ekran telewizora i widzę, nazwijmy to umownie, premiera. Gada od rzeczy, plecie duby smalone i cienia wstydu po nim nie widać- ot, jakby nastawiona na konkretną wypowiedź zaprogramowana maszyna gadała. Zero emocji, zero pamięci, że jakiś czas temu wygłaszał coś wręcz przeciwnego. Drewniany nos Pinokia, tępo ociosane drewno...
Nie on jeden!
A Adrian?! Cały z siebie dumny i szczęśliwy?... Klaun, przekonany o własnej wyjątkowości i omnipotencji- w rzeczywistości zaliczający wpadkę za wpadką, bohater prześmiewczych memów! A niechlujny i zaniedbany, ale przecież najmądrzejszy na świecie prezes, który jedynie przez przypadek Nobla jeszcze nie dostał?...A złota polska młodzież na wysokich stanowiskach, która żywcem przypomina niegdysiejszych ZMP-owców, którzy dla kariery gotowi są donieść na tatusia... I dalej, i dalej, i dalej! Wstręt i obrzydzenie.
I pomyślałam sobie, jak w gruncie rzeczy ubodzy są wszyscy ci ludzie- bo poza pieniędzmi, stanowiskami i wrogami zarówno wśród swoich jak i wśród obcych- nie mają nic. Bo kto im zaufa, gdy tyle razy zdradzili, oszukali, sprzeniewierzyli się.
W gruncie rzeczy to, co człowiek ma naprawdę, to tylko siebie. A gdy to JA jest takie brudne i zakłamane, to życie przestaje być wiele warte, bo pieniądze i stanowiska to rzeczy ulotne- dziś są, jutro może ich nie być...Mam wrażenie, że jeśli człowiek sam siebie nie szanuje, to na próżno będzie się spodziewał szacunku czy uznania od innych ludzi. Ci- w oczy mogą sprzyjać, poza oczami będzie tylko drwiący uśmiech i pogardliwe wzruszenie ramion...
Smutne, że właśnie tacy ludzie są odpowiedzialni za nasz kraj! Wróć! Powiedziałam, że są odpowiedzialni?!- bzdura! Najgorsze jest to właśnie, że brak im odpowiedzialności. I mam nadzieję, że nie tylko historia ich kiedyś za to rozliczy!
Szczerze mówiąc, mem powinien dotyczyć tych o 20 lat starszych a nie po 50-tce, bo tak naprawdę to dopiero ich dopadają dolegliwości ot tak- z niczego, z sufitu wzięte, z racji wieku i tzw. zmęczenia materiału.
No i teraz się przyznam, że moje spotkanie z autem na pasach wcale nie zakończyło się tak idealnie, jak mi się na początku wydawało.
Faktem jest, że rzeczywiście miałam mnóstwo szczęścia, że nie było żadnego złamania, pęknięcia czy wstrząsu mózgu, niemniej kręgosłup nieco się zdeformował, o czym dowiedziałam się sporo później.
Pierwsza lekarka dała mi skierowanie na prześwietlenie nogi, którego wynik na tyle mnie uspokoił, że uznałam nieledwie, że jestem niezniszczalna.;) No jednak nie jestem i kręgosłup mnie pobolewał. Moja lekarka rodzinna, po powrocie z urlopu, natychmiast kazała mi prześwietlić kręgosłup i wyniki solidnie ją zaniepokoiły, bo choć faktycznie nie było żadnych złamań ani pęknięć, to kręgosłup nieco się zdeformował i należało coś z tym zrobić. Zaleciła wizytę u neurologa a dodatkowo u pana fizjoterapeuty, który zajmuje się wyłącznie kręgosłupami, ma dziesiątki certyfikatów poważnych uczelni, wieloletnie doświadczenie i znakomitą opinię u pacjentów. -Nie wahałabym się moich rodziców oddać w jego ręce!- powiedziała i chyba to ostatecznie pomogło mi podjąć decyzję na tak. Zapisałam się.
To, co przeżyłam przed wizytą, to tylko ja wiem. Wyobraźnia szalała a ja trzęsłam się ze strachu jak galareta. Oczywiście już widziałam siebie na wózku inwalidzkim, sparaliżowaną i udręczoną fizycznie i psychicznie.
Może przypadek, może nie przypadek, ale w międzyczasie wpadła mi w ręce książka o doktorze Paluchu /Dorota Mirska-Królikowska "Życie bez bólu kręgosłupa. Bolesław Paluch"/. Przystępna, ciekawie napisana- bardziej o życiu doktora i jego rodziny niż o metodzie leczenia, ale swoje zadanie wypełniła znakomicie- prawie opanowałam strach, choć przed samą wizytą ręce trzęsły mi się tak, że miałam trudności z wypełnieniem ankiety. ;)
Nie będę pisała, co i jak było, bo to nie ma znaczenia, w każdym razie wyszłam z sesji mocno podbudowana z obietnicą, na pograniczu pewności, że kręgosłup da się skorygować do stanu sprzed wypadku- bo całkowicie odnowić się tego, niestety, nie da!
Przede mną dwie, najwyżej trzy sesje i powinna być znaczna poprawa.
No to tyle! Trzymajcie kciuki. Przepraszam, że tyle naględziłam o sprawach zdrowotnych. Nie lubię opowiadać o swoich przypadłościach, ale ta historia mnie przerosła i gdzieś musiałam to wyrzucić. Wszystkim, którzy doczytali do końca, gratuluję cierpliwości! ;))
Obiecuję sobie już od dłuższego czasu zrobić przegląd memów i wywalić szereg nieaktualnych, z których już nikomu nie chciałoby się śmiać- a zostawić jedynie te tylko, które albo podtrzymują na duchu, albo się nie dezaktualizują... i jakoś mi to nie wychodzi! Ale...
Wydłubałam coś takiego żartobliwego:
Zaskakujące zakończenie, prawda? ;))
------------------------------------------------------
Atmosfera, generalnie rzecz biorąc, fatalna: szaro, buro, chłodno, byle jak... i przyczepiła się do mnie ta Tetmajerowska Osmętnica, i zupełnie nie chce zluzować.
Pomyślałam, że przecież neologizmy wcale nie są przywilejem wyłącznie poetów, że i my- zwykli ludzie- pod wpływem chwili i z potrzeby szczególnego podkreślenia sytuacji, tworzymy nowe wyrazy czy zbitki wyrazów.
Niektóre nowości pozostają wyłącznie w obrębie rodziny, inne przedostają się na zewnątrz i - nie wiem, od czego to zależy- są przechwytywane przez innych ludzi i nawet stają się modne przez dłuższy lub krótszy czas. Ot, choćby dawniejsze "od czapy" czy współczesne "po kokardę", nie wspominając Wieśkowego "obcyndalać", które królowało kiedyś, w moich czasach.
Mnie nikt nie zabierze "ukocmodruchać", czyli ubrudzić się niemożliwie, wręcz nie do wyobrażenia, czy drugiego "ambroszyć się", czyli płakać na zawołanie, mazgaić się zupełnie bez powodu. Albo "mędolki/mendolki" /spotykam i taką, i taką pisownię/- jako okrawki ciasta przy robieniu pierogów. Itd., itd...
Czekam na wspominki, na propozycje.
Może to będzie choć krótka chwila oderwania się od wojny, drożyzny czy braku węgla? Serdeczności dla wszystkich. :)
Ku przestrodze!
Wczoraj dostałam smsa o następującej treści:
"PGE: Na dzień 01.10.2022 zaplanowano odłączenie energii elektrycznej! Prosimy o uregulowanie nalezności /tu niebieski adres do kliknięcia/"
Pierwsza reakcja: panika! Rany boskie, prąd nam odłączą! W tym syfie wszystko jest możliwe!!
Reakcja druga: opamiętanie, ale i drobny niepokój. Zaraz, zaraz... kiedyś mi się zdarzyło spóźnić z przelewem, to po prostu naliczyli odsetki. Ponadto- tak z dnia na dzień?! Od razu odciąć?! Ponadto- akurat dzień czy dwa wcześniej przelałam prawdopodobną kwotę, bo faktycznie blankietów prognozowanych na kolejny okres do dziś nie dostałam.
Reakcja trzecia: poszłam z tym smsem do syna sprawę przegadać i dowiedziałam się, że jest to typowe naciągactwo i że trzeba bardzo, bardzo, bardzo uważać. Właściwie można byłoby to zgłosić na policję, ale chyba się jeszcze nie zdarzyło, żeby policja się tym na serio zajęła, choć sprawa jest banalnie prosta- bo podany był nawet numer telefonu, z którego sms wyszedł.
No i okazało się, że syn miał całkowitą rację, prąd jak był, tak jest a ja uprzedzam, że próby oszustwa przybierają wciąż nowe formy! Nie dajcie się oskubać!!
Jeżeli Święto Niepodległości oddało się brunatnym, jeżeli Konstytucję traktuje się jak makulaturę, której kartki można dowolnie zamazywać i kreślić, jeżeli Macierewicza- opokę smoleńskiego kłamstwa- dekoruje się orderem Orła Białego, tylko po to, by przykryć drożyznę i braki węgla na rynku, to nie zdziwię się, że flagę biało-czerwoną już niedługo wsadzi się prezesowi do gaci, gdy mu zabraknie pampersów.
Mam poczucie, że mało przekonująco zaprezentowałam myśl z poprzedniej notki.
Kiedyś córcia podsunęła mi zabawny, ale jak najbardziej prawdziwy szkic życiowych problemów i sensownego ustosunkowania się do nich. Nie pamiętam, czy pokazywałam go już na blogu. Nawet jeśli tak, to nie zawadzi przypomnieć.
I po raz kolejny przypomnę kabarecik Olgi Lipińskiej- jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. I to wcale nie oznacza, że zachwalam bylejakość czy tumiwisizm!
I wreszcie przypomnę znaną /szczególnie wśród AA, ale nie tylko/ modlitwę o pogodę ducha:
Panie!
Użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego zmienić nie mogę, odwagi- abym zmieniał to, co zmienić jestem w stanie i mądrości- abym odróżniał jedno od drugiego!
Bo jakoś tak się dzieje, że najczęściej porywamy się z motyką na słońce, nie dostrzegając, że co innego przybliżyłoby nas do oczekiwanego efektu a jest w zakresie naszych możliwości!
To taka moja prywatna filozofia. Wcale to nie oznacza, że niczym się nie martwię. Owszem martwię się, ale przynajmniej staram się tych zmartwień w sobie nie podsycać i nie pielęgnować ich niepotrzebnie.
No to chyba byłoby na tyle!
----------------------------------------------
P.S.
Przepraszam, że ostatnio nie komentowałam. Czas mi się trochę rozłazi. Postaram się poprawić i w weekend siąść przed komputerem. Serdeczności dla Was! :)
Zawsze ciekawiło mnie, dlaczego w Polsce /zresztą nie tylko/ jest takie uprzedzenie w stosunku do Żydów...
Chciałam wiedzieć o nich więcej, o ich obyczajowości, obrzędowości, sposobie życia. Obejrzałam dwa seriale i jakiś czas temu trafiłam na książkę Eli Sidi- Polki, która wyszła za mąż za Żyda i zamieszkała w Izraelu. No, tu będą wiadomości z pierwszej ręki!
I załamałam się!!
Wystarczy popatrzeć na przypisy, wyjaśnienia dotyczące nie tylko wyrażeń, ale zwyczajów, obrzędowości , historii...
Niezwykły kraj, który pomieścił nie tylko różne odłamy religijne, ale i ludzką zbieraninę ze wszystkich stron świata.
I wcale wszyscy nie stanowią zwartej grupy, i wcale się nie kochają... a przecież jakoś się dogadują i żyją obok siebie może bez szczególnie bliskich uczuć, ale i bez wrogości. Można? Można!
A u nas?...
Dlaczego u nas to takie trudne a czasem wręcz niemożliwe?!
Jakaś klątwa nad nami wisi?!... Spuścizna zamierzchłych czasów?... Czemu warczymy na siebie zupełnie bez powodu? Czemu zdechła tamta najpiękniejsza solidarność i ujawnia się jedynie w ekstremalnych warunkach?... Czemu tak zwyczajnie godzimy się na zło?... Czemu?... Czemu?... Czemu?...
Tyle pytań... i żadnej odpowiedzi...
Nic chyba mnie bardziej nie boli, niż fakt, że istotna część mojej grupy wiekowej z wdzięcznością przyjmuje ochłapy, szumnie nazywane 13., 14., może jeszcze później 15. i 16. emeryturą. Nie, nie dziwię się, że przyjmuje- ja też przyjmuję. Niby dlaczego miałabym nie przyjmować, choćby w charakterze rekompensaty w związku z hulającą inflacją i drożyzną. Wkurza mnie ta wdzięczność i wychwalanie pisu za jego szczodrobliwość i dbałość o starych ludzi!!
Więc pozwólcie, najmilsi Seniorzy, że poproszę Was, abyście sobie tego mema z uwagą obejrzeli i mocno się zastanowili, czy nie odbiją się czkawką Waszym dzieciom i wnukom pisowskie rządy...
A razem z tym memem, mema następnego.
Kochani Seniorzy!
Nie tylko Wy dostajecie pieniężne zatkajgęby.
Gdziekolwiek zrobi się dziura i grozi silne społeczne niezadowolenie, rząd sypie pieniędzmi, bo jedynie to zrobić potrafi!
I nie myślcie, proszę, że Polska taka bogata! Przejadamy pożyczone!
W gruncie rzeczy, co nas to starych obchodzi? Przytulimy pieniądz, który nam nasz przewspaniały rząd dał i niech się dzieje, co chce! Za rok, trzy, pięć i tak pójdziemy do piachu, co się będziemy martwić o przyszłość...
Fajne myślenie, prawda?!...
Zapamiętajcie tylko, że popierając teraz pis, urządzacie katastroficzną przyszłość swoim najbliższym... dzieciom, wnukom, dalszym pokoleniom...
I żeby chociaż te długi były dobrze spożytkowane- na rozwój kraju- nie! Pieniądze są marnotrawione, niepotrzebnie szastane na prawo i lewo na rzeczy głupie i zbędne, przy czym ciągle brakuje ich na sprawy podstawowe, bardzo ważne.
No, cóż! Bez komentarza!
Mamy to na co dzień. A propaganda robi się coraz bardziej orwellowska. PRLowska przy tej obecnej- to mały pikuś.
------------------------------------------------
Pozwólcie, że na koniec jeszcze jeden mem... jak dla mnie- bardzo wymowny!
Mimo wszystko- dobrego dnia!! ;(