6 wrz 2021

Gdańskie lwy

Propozycja padła nagle i nieoczekiwanie. Od lat już chciałam wybrać się do Gdańska i zawsze coś stawało w poprzek. A im dalej w lata, tym mniej prawdopodobny stawał się wyjazd i gdy oferta z nieba sfrunęła, w lot ją chwyciłam.

Ruszyłyśmy w Polskę we dwie- H. i ja. Moja motywacja? Po pierwsze i najważniejsze: Gdańsk jest piękny a byłam w nim tak dawno. A poza tym: wyrwać się z covidowej stagnacji, sprawdzić się, czy dam radę i ponadto spróbować pokonać mocno już utrwalone przekonanie o własnej nieumiejętności odnalezienia się we współczesnych realiach.

Uczciwie przyznaję, że gdyby nie H. z jej operatywnością, cierpliwością i uporem, to zapewne siadłabym na środku ulicy i rzewnie się rozpłakała, bo początek gdańskiej przygody był mocno zniechęcający. Co prawda udało się bez problemów dojechać do Warszawy, spotkać z H., wsiąść na właściwym peronie do właściwego pociągu i szczęśliwie dojechać do Gdańska, ale potem już było tylko gorzej.

Kwaterę miałyśmy zarezerwowaną w centrum a więc blisko dworca, toteż- idziemy.


 

Gdańskie lwy nie tylko w herbie miasta. Widać je na ulicach.

Tu- z czterech stron odpoczywają przy tańczących fontannach. /Na zdjęciu uchwyciłam tylko jedną stronę- chciałam, by lwy było wyraźnie widać./

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  Nie znamy jeszcze trasy, więc idziemy wedle zasady: koniec języka za przewodnika. Jest poszukiwany adres!! Ale nie wiadomo, jak wejść, bo pod konkretnym numerem- knajpa. Telefon . Wejście od sąsiedniej ulicy. Jest wielka kuta brama, z boku domofon. Pierwsze wstukiwanie kodu- pudło! Drugie- pudło! Trzecie... Zaczynam się gotować.  Znowu telefon. Kilkakrotne próby z telefonem przy uchu. Wreszcie jakiś facet na wózku inwalidzkim pokonuje przeszkodę a ja mam wrażenie, że otworzył bramę "z buta". Korzystamy z okazji i wchodzimy, ale to dopiero podwórko. Teraz wejście do budynku- operacja z domofonem się powtarza. Udało się. Wchodzimy. Wnętrze wcale zachęcająco nie wygląda, ale człapiemy po schodach. Przy docelowych drzwiach kolejna przeszkoda. Na ścianie rodzaj niewielkiego sejfu, który znowu trzeba odkodować.

Pewnie to już jest nudne- trudno! Znowu kilka prób, znowu telefon. Udało się. Jest komplet trzech kluczy. H. otwiera drzwi, wreszcie jesteśmy w środku, ale- jeszcze nie koniec atrakcji!

Wnętrze- pełen wypas, ale: nie ma ręczników, nie ma światła w łazience, nie ma też oświetlenia przy kuchennej ladzie. Telewizor raz działa, raz nie działa- w zależności od fantazji  a pewnie przede wszystkim od umiejętności klienta. Ja się zastanawiam, jak ulokować stojącą lampę, żeby choć trochę oświetlała toaletę, H. znowu dzwoni. Ręczniki się znalazły, konserwator będzie za pół godziny. Czekamy.  Głodne i podirytowane. Po  kolejnym monicie-jest konserwator. Okazało się, że siadły korki i gdyby tenże pan się nie pojawił, to nie byłoby także ciepłej wody.  A oświetlenie przy kuchni? Z wierzchu szafki zdjął coś okrągłego- jak spora przykrywka od słoika i stukaniem w toto uruchamiało się oświetlenie przykuchenne. W życiu bym się nie domyśliła!!

Wreszcie wszystko jest tak jak być powinno, możemy iść coś zjeść.

Ale jak wyjść, skoro domofon jest po tamtej stronie bramy? Szczęśliwie udało mi się nie wywalić bramy z zawiasów, gdy któraś z nas zauważyła /pewnie H., bo ja się mocowałam z żelazną bramą/, że są trzy klucze, czyli jeden do mieszkania, drugi do bramy, trzeci powinien być do domu, ale tego trzeciego do końca nie udało się dopasować - otwierałyśmy domofonem.

I na tym złe poprzestało a my po świetnych pierogach w pobliskiej pierogarni całkowicie odzyskałyśmy humor.

Było już dość późno, ale do Bazyliki Mariackiej było parę kroków a i tak planowałyśmy tam zajrzeć. Co prawda weszłyśmy w trakcie nabożeństwa, ale nie byłyśmy jedynymi zwiedzającymi i widocznie księża są oswojeni z wędrówkami turystów, bo nikt nie zwracał uwagi na przemieszczających się ludzi. W lewej nawie niemal ołtarz Macieja Płażyńskiego, w prawej- wmurowana urna z prochami Pawła Adamowicza, obok tablica. Widok dużo skromniejszy a i tak- w moim odbiorze- zbyt wiele zbędnych elementów, zakłócających skupienie. Oczywiście świeże kwiaty...

Wyszłyśmy. Jeszcze spacer nad Motławę i powrót. Pierwszy dzień miał się ku końcowi.


 

Statek wycieczkowy, stylizowany na piracki /chyba/. 

 

Oferowane rejsy na Westerplatte.

Nie skorzystałyśmy. Nie miałyśmy tego w planach.

 

 

 

 

 

 

 

 

I na dziś wystarczy. Cdn. :)

Dobrego nowego tygodnia Wszystkim! :)) 

16 komentarzy:

  1. Matyldo, szacun wielki, bo mnie od samego czytania bylo juz niedobrze ze strachu. Ja nie nadaje sie na te nowoczesnosc, gdzie wszystko jest automatycznie, nie ma czlowieka, z ktorym mozna porozmawiac, ktory wyda normalnie klucze. Jestescie naprawde bardzo odwazne! Dobrze, ze choc moglyscie otrzymac pomoc telefoniczna, ja juz z gory bym sie bala, ze sie nie dodzwonie alboco i zostane spac na bruku :))) Chyba raczej wzielabym hotel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na hasło "hotel" aż się uśmiechnęłam, bo kiedyś dzieciaki chciały nam zrobić przyjemność i zafundowały nam koncert w Krakowie a więc i nocleg w hotelu . Gdyby nie to, że mąż zrezygnował a w jego miejsce pojechała ze mną córka, to byłby ciągły stres a nie przyjemność. Przeczytaj komentarz Wieśka. Współczesne udogodnienia dobre są dla młodych!

      Usuń
    2. Ja juz chyba umre taka glupia i bojaca sie tej przerazajacej nowoczesnosci. :)))

      Usuń
    3. No chyba, że trafisz na swoją Hanię /dostałam pozwolenie używania pełnego imienia. ;)/, która Cię zmotywuje do działania. Ja sama nigdzie bym się nie ruszyła. Tak że wszystko przed Tobą! :))

      Usuń
  2. Nie przejmuj się A było to dawno dawno temu gdy "karta bankomatowa"u nas jeszcze nieznana była ,a mnie w hotelu w Amsterdamie wydano w recepcji "klucz do pokoju"w postaci karty.
    Matko moja com ja się nabiedził gdy nawet wpychana/raczej przeciągana/ przez szczelinę tam gdzie trza,nie otwierała pokoju i już.
    Czekałem "dyskretnie"az nadejdzie ktoś z sąsiednich pokojów.By podejrzeć.
    Bo to był czas "przyjęć"do hotelu
    No i przyszedł afro - murzyn Wielki z 1,80 m, piękne dredy i ubrany w swoja cudownie kolorowa szatę.Taka chyba plemienną.
    Swój pokój otworzył bez problemu"przeciągając "kartę", przez czytnik zamka,tyle że dwa razy przynajmniej wolniej niż ja, czekając aż na zamku zapali się zielona dioda.
    Wtedy doszło do mnie znaczenie słów "100 lat za murzynami"
    I matko moja jak ja się wtedy troszczyłem o ten kawałek plastiku.By nie zgubić coś co zgubić łatwo.
    Bo to draństwo wychodząc, nie oddawało się w recepcji jak "normalne" klucze.
    PS
    Sądząc z opisu wybraliście sobie na nocleg jeden z Gdańskich "Hosteli".A Hostele niestety tak mają.
    Ktos w spadku dostał czynszówkę.Spełnił jako tako wymogi sanitarno pożarowe.
    No i właściciel "jedzie po kosztach"oszczędzając na wszystkim.
    Niestety, prawie wszystkie Hostele tak mają i nie ma na to bata.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uśmiałam się do łez z wyjaśnienia znaczenia "sto lat za murzynami". No, miałeś nie lada doświadczenie!;)
    Czy ja byłam w hostelu? Prawdopodobnie tak. A wędrując ulicą, zobaczyłam na ścianie domu pewnie ze 12, może więcej, takich sejfów- obok siebie. Nawet żałowałam, że nie zrobiłam zdjęcia... No, po prostu horror! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Potwierdza się kapitalistyczna zasada.
    "Jaka cena taka i obsługa !!".
    Co to jest "Hostel" i czym się to je, znajdziesz w Wikii.Popularne na zachodzie i jako schroniska młodzieżowe.
    U nas to "przedsiębiorstwa rodzinne" którym na łeb spadł spadek, w postaci kamienicy, z która nie wiadomo co robić, bo wszyscy już urządzeni, maja mieszkania itp.
    Decyzja prowadzimy Hostel.I będziemy zarabiać !
    No i robi się to najmniejszym kosztem.Byleby odpowiadało jako tako, przepisom.
    Kuzynki, które akurat studiują lub wychowują dziecko posadzimy w recepcji-niech informuje czy wydaje klucze.I pilnuje by się klienci cichaczem nie zmyli
    Szwagier złota rączka"na fuchę"będzie pełnił obowiązki konserwatora, elektryka, stolarza,hydraulika i co jeszcze będzie potrzebne.Wezwany będzie na telefon o ile nie pracuje.
    Sprzątać będzie pani Jasia co to na rencie a przy sposobności wymieni pościel czy wypierze.
    Itd itp Tak to się kreci!
    A wiem co piszę, bo kolega taki hostel założył i prowadzi.
    Gdy sie to wie nic Cie już nie zdenerwuje, a ze stoickim spokojem czekać będziesz na rozwój wypadków.
    Ot polska rzeczywistość ! Kto wie ten się nie wystraszy, a raczej ucieszy gdy takie przygody go omijają.Lub miło rozczaruje.
    Na przyszłość.
    Gdy będziesz zamawiała takie noclegi najpierw sprawdź czy taki "Hostel"istnieje"jakie oferuje warunki, a co najważniejsze większość z nich ma na swoich stronach"Opinie klientów"
    Swoja wiec możesz i Ty tam zamieścić.
    I ostatnie Gdybyś "bukowała"np nocleg w Zakopanym to 3 razy sprawdź, czy to nie naciągane.
    Koleżanka/przyjaciółka /ma dom w Zakopanym którego to wizerunek/w ogłoszeniu/ wielokrotnie był wykorzystywany do wynajmu pokojów, na Sylwestra.
    Zamawiający płacili wiec zaliczkę.A oszuści znikali.
    Jej, zaś pozostało użeranie się z przybyłymi turystami,którzy "tu przecież wynajęli pokoje" i wezwanie Policji by ta wytłumaczyła "ze zostali oszukani przez oszustów a ta pani nie prowadzi wynajmu!"
    I wytłumacz to ludziom którzy całą rodziną wybrali się na Sylwestra, do Zakopanego !
    Ale to już inna bajka.
    Co z życzliwości przedstawiam.


    OdpowiedzUsuń
  5. Wieśku! Dementuję. To był apartament dwupokojowy- z pełnym wyposażeniem, tak że nie byłoby się do czego przyczepić, gdyby właściciele sprawdzili stan pomieszczenia przed wprowadzeniem kolejnych turystów. Chyba po prostu miałyśmy trochę pecha. A za życzliwość oczywiście dziękuję! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. O, jak fajnie, że wybrałyście się do Gdańska. Te wszystkie perypetie to może po to, by lepiej wyjazd zapamiętać.
    Czekam na ciąg dalszy, bo na razie spore emocje:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. W następnych notkach będą już tylko plusy /prawie/. Generalnie- wycieczka bardzo udana! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajnie jest, pisz dalej,zawsze coś się musi dziać.Poczatek lat 70 tych będąc na zachodzie, czekałam aż się zielone światło zapali aby przejść na drugą stronę, długo czekałam, nagle jakiś maluch guzik nacisnął i było zielone światło, teraz wiem bo też takie mamy .Przeżycia.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak to powiadają- człowiek uczy się przez całe życie. ;)) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zawsze nowe jest trudne, a im człowiek starszy, tym bardziej...
    Gdańsk jest piękny, ba, całe Trójmiasto! Nie byłam juz kilka lat i tęsknię bardzo, dawaj zdjęcia i opowiadaj 😊

    OdpowiedzUsuń
  11. Matyldo, ja bym tam padła z przerażenia, zostałabym na ulicy, usiadła na chodniku i płakała - gdybym nie miała przy sobie takiej dobrej duszyczki jak Twoja H.

    OdpowiedzUsuń
  12. To całkiem jak ja! Hania stanęła na wysokości zadania i sprawdziła się w 100%! Podziwiałam jej operatywność i spokój nieustannie!

    OdpowiedzUsuń