Kilkakrotnie już sygnalizowałam, że kucharka ze mnie jak z koziej trąba, ale czasami sytuacja zmusza do tego, aby się uaktywnić nawet na nielubianym polu.
Lubię bób, toteż, gdy cena stała się przystępna, czasem kupuję- ot, tak, ugotować i pochrupać. Tak było i tym razem, ale za rzadko zaglądałam do garnka i bób się zwyczajnie przegotował. W takiej postaci do jedzenia się nie nadawał a wyrzucić szkoda.
Syn zaproponował ściągawkę internetową, ale żaden z proponowanych przepisów mi nie pasował- jak nie takiego składnika brakowało, to innego. Nic, tylko siąść i płakać! Nie pozostało mi nic innego jak zdać się na własną inwencję twórczą i łut szczęścia.
Obłupiłam ze skórek, zmiażdżyłam, dodałam soli, pieprzu, papryki, czosnku, masła, dwa jajka, żeby się toto jakoś skleiło i... na patelnię. Nie jest to szczyt kucharskiej finezji i wykwintności dania, ale przynajmniej nie wyrzucę- zjeść się da! A w gruncie rzeczy o to przecież chodziło!
Nie prezentują się zbyt okazale, ale mogą być!
Tylko następne będę musiała nieco mocniej przypiec, bo te się jednak trochę rozwalały...
No to na razie!
Idę kontynuować smażenie dziwolągów z bobu. ;))
Dawno dawno temu " za siódmymi górami , za siedmioma lasami" przyszło mi żyć, z przyczyn losowych,na głębokiej prowincji.
OdpowiedzUsuńGdy jeszcze wieś nie miała prądu asfaltu do niej a i w izbach było klepisko i gospodyni, której ponoć byłem ulubieńcem postanowiła mnie uraczyć tzw "bobem suszonym"
Ponieważ oczki miałem dobre zastanowiły mnie ciemne plamki, które to występowały na skorce kazdego ziarenka.
No to do roboty !
Przegryzany ziarenko blisko plamki i oglądamy.Każde tak zaznaczone ziarenko mieściło w sobie martwego robaczka Takiego miniaturowego/czarnego koloru/ żuczka.Martwego po gotowaniu.
Od tej pory oglądam, przed spożyciem, kazde ziarenko.
Plamka na skorce !! Oho to diabelstwo tam siedzi, tyle ze jeszcze może to być jego gąsienica.
Musimy się przyzwyczajać- z czasem tylko owadzie białko będzie dostępne.;))
UsuńZaprawdę powiadam Ci "słuszne to i sprawiedliwe"
UsuńTylko co mają powiedzieć ci ortodoksi co to potraw mięsnych nie jedzą, lub ci co "posty w dni postne przestrzegają"
Rozważyć wiec musimy czy ten "Strąkowiec bobowy (Bruchus rufimanus) albo i inne cholerstwo"mięsem jest" gdy zeruje jako gąsienica, a owadem w dalszej formie przepoczwarzania".
Tylko dla Twoich oczu
"W ochronie chemicznej upraw przed strąkowcem bobowym można zastosować zarejestrowany preparat - Mospilan 20 SP. Zabieg opryskiwania należy wykonać 2 razy w sezonie "
Czyli kotleciki być może,nie są takie mięsne jak można by było przypuszczać.A jeśli uczciwy kmieć zastosował do tego okresy "karencji"to i chemia nam nie straszna
Co pisząc w celach li tylko poznawczych,życzę smacznego :))
Dziękuję. Komentarz uniwersalny: i dla jarosza, i dla mięsożercy! ;))
UsuńOj tam, oj tam!
OdpowiedzUsuńNawet doświadczeni kucharze muszą eksperymentować.
Powodzenia!
Dzięki.Od chęci się zaczyna a u mnie do kucharzenia ich niewiele, ale czasem konieczność po prostu.
UsuńTo tak, jak u mnie...
UsuńOooo! Jak miło! Myślałam, że tylko ja taka nietypowa, bo gdzie nie zajrzę, same kuchenne cuda...;)
UsuńPomyslowe! Na pewno tez smaczne.
OdpowiedzUsuńJadalne, ale żebym w zachwyt wpadała- to nie! Zdaje się, że na ten sezon wyleczyłam się z bobu.;))
OdpowiedzUsuńA ja tu bobu nie mam i zawsze w sezonie bardzo Wam zazdroszcze :( Bo lubie.
UsuńPopatrz, Serpentyna też narzeka na brak bobu. Różne owoce i warzywa się eksportuje w różne strony świata a bobu nie można?... Dziwne.
UsuńJadłam niedawno pierogi z bobowym nadzieniem, były pyszne. Ja, mięsojadek, uznałam nawet, że nie była konieczna polewka z boczkiem, którą zostały okraszone.
OdpowiedzUsuńZ soczewicą robiłam. Faktycznie, można było zrobić z bobem- nie pomyślałam.
OdpowiedzUsuńZeżarło mi komentarz. To Ci tylko powiem BRAWO TY!!! Za pomysłowość i całokształt :))) Buziaki!
OdpowiedzUsuńTo przez Ciebie!;)) Dzwoniłam po ratunek, ale nie odebralaś...;( I jakoś musiałam sobie poradzić...💕
OdpowiedzUsuńPrzepraszam! Dopiero teraz spojrzałam, że mam nieodebrane połączenia, wyciszyłam przez przypadek!!! Nie obrażaj się na mnie na zawsze, proooszę 🌷🌷🌷 daję Ci za to tulipany 💗💗💗 i serduszka 😘 i buziaki posyłam!!!
UsuńChyba żartujesz!!!!
UsuńNie ma tego złego, co by ma dobre nie wyszło- ponieważ nie udało mi się zawiesić na Twoich radach, musiałam sama pogłówkować! Jedno doświadczenie więcej... jest dobrze! Ucalowanka.😘😘😘
Super eksperyment i udany, faktycznie bardziej zrumienić.Ślubny lubi takie wymyślone nowości byle nie na słodko.Powodzenia .Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPikantne są,bo przypraw nie żałowałam.
UsuńPozdrawiam .
Dało się zjeść, a to najważniejsze!
OdpowiedzUsuńI tu trafiłaś w sedno.:)))
UsuńPodobno skórki z bobu się sprawdzają upieczone jako czipsy, ja bobu nie jadam, więc się nie znam, ale dla mnie kotleciki bardzo zacne. Ponoć w ramach lepiszcza najlepsza mąka z cieciorki, wtedy już jajek nie trzeba. Eksperymenty kulinarne zawsze na propsie! A jakbyś chciała poczytać o wegańskich różnościach to polecam bloga Alicji:
OdpowiedzUsuńhttps://www.wegannerd.com/
Tam samo dobro i masa inspiracji.
Uściski!
Muszę Cię rozczarować- mięsożerna jestem i raczej nie do naprawy. Te kotleciki bobowe to głównie z chytrości, żeby bobu nie wyrzucić!;)
UsuńPozdrowionka. :))
Lenard 🙂 ja skorzystałam i zapisałam stronę, dzięki 🙂
UsuńNo właśnie chciałam też podpowiedzieć, że przepisów na niecodzienne potrawy to najlepiej szukać na wegańskich blogach:) Bób lubię, ale z przyczyn opisanych w powyższych komentarzach, oglądam z każdej strony każde ziarenko, najlepiej dwa razy:)
OdpowiedzUsuńMnie takie kotleciki bobowe całkiem by odpowiadały.
Przeleciałam internet i rzeczywiście różności tam są, ale moja kuchnia jest uboga we współczesne dodatki, toteż musiałam się zadowolić tym, co pod ręką. I tak dobrze, że wyszło, co wyszło.
UsuńBardzo fajny przepis - przynajmniej coś innego!
OdpowiedzUsuńNa zimno też da się zjeść. Ale nie sądzę, żebym kiedyś podobny eksperyment powtórzyła.
OdpowiedzUsuńWpadlas na bardzo fajny pomysl a bob uwielbiam.
OdpowiedzUsuńJako ze u mnie bobu nie ma poza takim z puszki ktory smakuje wstretnie, to podczas calej prawie 38letniej emigracji jadlam tylko raz, niestety a tak go lubie - czyli zazdroszcze Ci, chocby w postaci placuszkow.
Ja tez nie lubie gotowac choc jesli musze to mi wychodzi dobrze.
Mnie też raczej wychodzi /jeszcze rodziny nie przytrułam/, ale ograniczam się do takich potraw, które " wychodzą". Rzadko eksperymentuję, choć też mi się czasem zdarza.
OdpowiedzUsuńOd pewnego czasu gotuję tylko dla siebie..... nie cierpię tego i na ogół gotuję byle co na wiele dni. Podziwiam Cię Matyldo, że chciało Ci się obierać osobno każde ziarno bobu.... To że nie lubię gotowania nie znaczy, że nie umiem. Umiem i cieszyło mnie gdy słyszałam po posiłku " to było pyszne"..... zawsze natomiast lubiłam piec ciasta i wykazywałam w tej dziedzinie dużo inwencji. Nie było wtedy internetu, więc zapisywało się i zbierało przepisy, dzieliło się nimi.... mam do tej pory zapisany gruby zeszyt.
OdpowiedzUsuńKiedyś też piekłam - najprostsze: sernik, murzynka, zebrę...ale wtedy był problem z kupnem ciast a na te z ciastkarni nie było pieniędzy i jakoś trzeba sobie było radzić. Też mam różne przepisy zeszytowe i starą książkę kucharską- taką akurat na moje gotowanie.;))
UsuńBob lubię z masełkiem i bułeczką tartą. Ale kotleciki? Czemu nie ? Ja robiłam niedawno kotleciki z kalafiora , na oko rzecz jasna. W panierce , jak mielone usmażyłam i wyszły ....PYCHA ! Z młodymi ziemniakami . No miód malina. Trzeba kombinować, bo rutyna nas zabija ! A na pewno nie rozwija . Azalia
OdpowiedzUsuńO! U mnie kalafior w warzywniku leży i coś z nim trzeba zrobić. Warto się przyjrzeć Twojemu pomysłowi. :)
OdpowiedzUsuń