Piszę, bo piszę, bo pada deszcz, bo rosyjskie drony dotarły do Polski, bo p.rezydent jest gównianym prezydentem, bo Polska kibolska brunatnieje a naród chamieje coraz bardziej i coraz mniej chce mi się śledzić krajową i światową politykę a jednocześnie wiem, że metoda strusia nie jest ani dobra, ani bezpieczna. W ramach odtrutki wzięłam do ręki książkę i szczęśliwie po przeczytaniu początku, nabrałam podejrzeń, że chyba nie warto jej czytać. Przekartkowałam, żeby skorygować ewentualnie tę wstępną ocenę i - upewniłam się co do niej. Książka jest tak głupia, że zaczęłam się zastanawiać, jak przetrącona psychicznie musi być kobieta, której taka fabuła w ogóle przyszła do głowy...i nie proście mnie o tytuł, bo nie będę reklamować bzdur.
Mam w swojej blogowej biblioteczce kilka adresów z postami politycznymi i też widzę, że systematyczność wpisów siadła.
Coraz rzadziej przesyłamy sobie memy "ku pokrzepieniu serc" i zauważam narastający marazm i rodzaj zniechęcenia.
Czy to tylko załamanie pogody powoduje obniżkę nastroju?
W końcu każdego roku jest przecież jesień...
A mem obok jest przestrogą dla wszelkiego rodzaju symetryzmu i prób wybielania albo usprawiedliwiania zła. Bo jednak zło panoszy się coraz bardziej i coraz głębiej zapuszcza korzenie...