Na bloxowym swoim blogu wspominałam, że muszę znaleźć jakąkolwiek niszę dla siebie, żeby oderwać się od tego, co się w kraju dzieje i dać sobie szansę drobnej chwili luzu, żeby nie zwariować. I wyszperałam.
Grupka grających w brydża jest niewielka. Myślę, że to dopiero początki, więc być może akcja się rozrośnie. A nawet jeśli nie, to warto chociaż spróbować.
Na pierwsze spotkanie poszłam z duszą na ramieniu i trzęsącymi się z wrażenia rękami, wyposażona w mężowską mocno wspierającą uwagę: - Za grosz samokrytycyzmu! Kupę lat nie grałaś, zresztą nigdy nie grałaś dobrze...
Przyjęłam do wiadomości i przemyślenia, założyłam kurtkę i poszłam. Bardziej chyba na złość mężowi niż z przekonaniem, że cokolwiek jeszcze po latach niegrania pamiętam.
Pierwsze spotkanie było kapitalne- bardziej przyglądanie się potencjalnym partnerom niż prawdziwa gra. Sprawdzanie, jak kto licytuje i jak rozgrywa... bardzo ostrożne sprawdzanie.
W trakcie przypomniał mi się dowcip o brydżu w domu wariatów. Mało poprawny politycznie, ale niech tam!
Czterech wariatów zaczyna licytację:
pierwszy- pas!, drugi- pas!, trzeci- pas!, czwarty podsumowuje:- karty w tas!
Tasują, rozdają, historia się powtarza. Za którymś razem jeden z nich odchodzi, dosiada do stolika inny. Trzy pasy do niego, on widzi, że karta niezła, więc zgłasza:- kier!
Huragan śmiechu przerywany okrzykami:- Głupi, głupi, głupi! Grać nie umie!!! ;)))
No więc nasze pierwsze rozgrywki były nieco zbliżone do tych z dowcipu: niechętnie licytowane było coś więcej niż prosty kolor i karta była permanentnie marnowana.
Ale przyznam, że mnie było to bardzo potrzebne. Przekonałam się, że specjalnie nie odbiegam poziomem umiejętności, że robię błędy ale inni też je robią i jeśli nie zeżre mnie ambicja, że nie mam prawa się pomylić w licytacji czy w rozgrywce, to mogę się całkiem nieźle bawić a w gruncie rzeczy przecież głównie o to właśnie chodzi- tresura mózgu to jakby wartość dodana.
Drugie spotkanie było już swobodniejsze i chociaż w punktacji przerżnęłam dość wysoko, to do domu wróciłam zadowolona.
Zobaczymy, jak się akcja rozwinie. Początek jest zachęcający...
Oby tak dalej! Ja życzę powodzenia (w sensie zadowolenia) :)))
OdpowiedzUsuńDziękuję, Skarlet! Na to po cichutku liczę... ;)
UsuńDla mnie czarna magia. Jakie gry w karty kiedyś sobie przyswajałam, i jeszcze szybciej je zapominałam. Nie mam głowy do nich! Tobie brawo :))
OdpowiedzUsuńZnałam dużo różnych gier karcianych. Wystarczyłoby przypomnieć sobie zasady i w każdą z nich mogłabym znowu grać. Trochę kartoników a ile frajdy! ;))
UsuńBrawo! Powodzenia! Ja nie umiem grac w karty...
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo, Basiu! Chyba okazja czyni karciarza, tak mi się wydaje...ale w sumie to fajna rozrywka. :)
UsuńTrzymam kciuki :-) A jakby była wola i ochota, to zapraszam na spotkania dziewiarskie w każdą 2 i ostatnią niedzielę miesiąca (-:
OdpowiedzUsuńDziękuję ,kochana! - i za życzenia, i za zaproszenie. Zaproszenie całkiem na wyrost, bo nigdy nie czułam się znawcą drutów. Pozostałam niedouczonym samoukiem, bo od kiedy nie było konieczności własnoręcznego robienia swetrów /głównie dla dzieci/, to przestałam je robić a i szydełko też poszło w odstawkę. Pewnie ze dwa lata temu zrobiłam wyjątek i bardzo byłam ze swojego 'dzieła' niezadowolona. ;)
UsuńNo to tym bardziej zapraszam :-D poznasz fajne dziewczyny i może się przekonasz, że chociaż 2 razy w miesiącu watro do nas zaglądać :-)
UsuńSłoneczko! Warto z pewnością, ale gdzieżbym tam ja- starucha się między Wami młodymi odnalazła... ;))) W dodatku bez drutów. ;))) Ale jestem Ci ogromnie wdzięczna za serdeczność i otwartość. :)
UsuńW bridża grałam też słabo (może dlatego, ze nie było jak dojść do formy, bo nie było z kim), ale w karty w ogóle grac uwielbiałam, a teraz, na tzw. stare lata zupełnie mi się nie chce.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Ciebie;)
Znowu jesteśmy podobne... ;))) Tyle, że ja za kartami zatęskniłam. A o 'starych latach' mi nie mów, bo wpadnę w kompleksy! ;)))
Usuń"Stare lata" niekoniecznie wynikają z wieku, vide Makówka:)
UsuńNo i super! Ważne aby mieć świadomość własnych niedoskonałości, wtedy będzie i przyjemność i radość! :-)
OdpowiedzUsuńOtóż to! Mam nadzieję, że będzie fajnie! Jeszcze fajniej niż teraz.
Usuńjesienna: Sekunduje Ci w Twojej nowej rozrywce. Buziaki.
OdpowiedzUsuńDziękuję.Oby się to utrzymało a mnie starczyło entuzjazmu. ;)
UsuńNo i bardzo dobry pomysl z klubem karcianym, wyjdziesz do ludzi, posmiejesz sie, oderwiesz sie od polskiej polityki, ktora z kazdym dniem normalnego czlowieka wdeptuje w ziemie. Bardzo pochwalam i zachecam Cie do kontynuacji. Natomiast szkoda, ze nie masz checi pojscia do dziewczyn drutujacych, bo sadzac po wpisach na ich blogach, kobietki swietnie sie bawia bez wzgledu na wiek. A i nauczyc sie czegos nowego od nich mozna. Mnie bardzo by sie podobal taki klub drutujacych kobiet. Niestety nie mam takich mozliwosci. W kazdym razie, cokolwiek bys robila, baw sie dobrze. Teresa.
OdpowiedzUsuńUsprawiedliwię się ,Tereniu.Klub drutujących kobiet byłby dla mnie dobry, gdyby robota na drutach była moją pasją a nie zwykłą partaniną z konieczności w czasach permanentnego niedoboru wszystkiego. ;(
UsuńDzięki za sympatyczne życzenia. :))
Nie grałam nigdy w brydża, ale przy kartach trochę czasu spędziłam. To na pewno dobra okazja do nawiązania nowych kontaktów, pogadania o fajnych rzeczach i oderwania myśli od rzeczywistości
OdpowiedzUsuń. Aż zazdroszczę, że coś takiego znalazłaś.
Zobaczymy,co z tego wyjdzie. Życie lubi niespodzianki...
Usuń