W gruncie rzeczy każdego dnia coś się dzieje- i bynajmniej nie drobiazgi- i każdego dnia byłoby o czym wspomnieć, ale moje emocje uległy wyciszeniu. Chyba dotarło wreszcie do mnie, że przez co najmniej 4 lata możemy czuć się bezpiecznie a demokracja powolutku, po kawałeczku ale sukcesywnie i konsekwentnie jest wyszarpywana z rąk niszczycieli.
Chciałoby się więcej i szybciej, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi , co się ma. Myślałam nawet użyć tu słowa fanaberia odnośnie praworządnych działań, bo w końcu wziąć za pysk i wsadzić do pierdla kogo trzeba nie byłoby aż tak trudno, tyle że niepraworządnie naprawiać praworządność byłoby jakąś aberracją nie do zaakceptowania na dłuższą metę. Tym samym trzeba uzbroić się w cierpliwość i podziwiać, jak szybko- przy tylu przeciwieństwach i celowo uruchomianych przeszkodach- pozytywne zmiany jednak następują.
Wczoraj 4 projekty o dopuszczalności aborcji skierowano do dalszych dyskusji- tym razem w specjalnie do tego celu powołanej komisji. I co budujące: wreszcie o sprawach kobiet porozmawiają kobiety - na wieloosobową / blisko 30!/ komisję jest zaledwie dwóch facetów. To daje nadzieję na przyszłość.
To tyle aktualności. A teraz prywata.
Byłam z Bąblem u zwierzęcego dermatologa. Pewnie jeszcze ileś lat temu powiedziałabym o sobie:- Ale babie odbiło!! A tu - proszę! Jak to się perspektywa zmienia z upływem lat!
Zaczęło się od tego, że u Bąbla pojawiła się wyraźna kreska wydartego futra, ale nie panikowałam, bo wielokrotnie przeciskał się pod ostro zakończoną drucianą siatką, więc trudno się dziwić. Dodatkowo nie widziałam szczególnego powodu do niepokoju, bo ciało nie było skaleczone, ale zaczęłam kota obserwować. Niepokój pojawił się, gdy na grzbiecie Bąbla pojawiły się najpierw dwie a potem cztery mocno wyłysiałe place. Nie były specjalnie widoczne, bo ostra sierść nadal była... Ale nie o urodę kota tu chodzi, tylko o jego zdrowie. Moja pani wet nie postawiła prawidłowej diagnozy, bo normalna sierść powinna się pojawić niemal natychmiast- a jednak jakoś się nie pojawiała a ja zaczęłam się coraz bardziej martwić.
W trakcie rozmowy z koleżanką usłyszałam, że zwierzaki chorują tak jak ludzie, więc może to jest tzw. łysienie plackowate?
No to natychmiast do wujcia Google i... wcale nie taka niezwykła przypadłość, ale przyczyny mogą być różne a już gdy doczytałam, że przyczyną może być białaczka, wiedziałam, że muszę skorygować diagnozę poprzednią /wyrwanego futra/ i kota wyleczyć. Co prawda Bąbel był szczepiony przeciwko białaczce, ale nie każdy rak to białaczka.
I w ten sposób trafiliśmy do dermatologa.
Pani- przeurocza, opiekuńcza, dokładna. Obejrzała kota z każdej strony, wyczesała i obejrzała sierść pod mikroskopem. Wiele wskazuje na to, że lek na kleszcze przestał działać. Tym samym zaczynamy od zmiany leku i obserwujemy. Jeśli po trzech tygodniach nie będzie poprawy, to pomyślimy o ew. alergii.
Powiem, że trafiło mi to do przekonania, bo: rak został wykluczony a w ogóle od czegoś trzeba przecież zacząć i być może zmiana leku wystarczy.
Ale emocji miałam pod dostatkiem, bo najpierw -we właściwym dniu- kot miał domowy areszt, na dworze bym go za żadne skarby nie złapała. Kolejna nerwówka była przy pakowaniu kota do torby wyjazdowej, bo dopiero za trzecim razem udało nam się skutecznie go zapakować i zasunąć suwaki. Za to później był już idealnie grzeczny!
No i na dziś to tyle!
Miłego weekendu, dobrego nowego tygodnia! :))