Jestem skowronkiem, więc wcześnie wstaję i wcześnie kładę się spać.
Wstaję na tyle wcześnie, że robię ćwiczenia dla mózgu, które zresztą sprawiają mi kupę przyjemności, biorę lekarstwa, robię przegląd prasy i różnych notek blogowych i jeszcze zostaje mi parę minut przed wyjściem po poranne pieczywo, by zastanowić się, co poza pieczywem trzeba dodatkowo kupić.
Któregoś dnia podczas takiego "przeglądu prasy" w Demotywatorach chwyciłam myśl, że nie krzyczymy, żeby wszystkiego nie stracić a wszystko stracimy, ponieważ nie krzyczeliśmy. Nie jest to cytat, ale sens mniej więcej taki właśnie. Chciałam nawet to ściągnąć, żeby umieścić na blogu, ale czymś się zajęłam, potem nie było czasu, potem zapomniałam a potem... już nie mogłam znaleźć! Szkoda.
Każdego dnia czytam notki Pawła Łęckiego, takie z pogranicza depresji, buntu i rezygnacji, nasycone pesymizmem i bezradnością. Czemu czytam i zanurzam się po uszy w tej beznadziei?... Sama nie wiem. Jest jakiś impuls, który w tym nawale słów, faktów i uczuć pozwala odnaleźć także strzępki własnych myśli, własnego gniewu, własnej niemocy.
On każdego dnia krzyczy, przypomina, ja- chyba przestałam. Codzienność domowych problemów skutecznie odsunęła mnie od myślenia o sytuacji w kraju i na świecie, co zresztą wcale nie oznacza, że przestałam się nią interesować, wkurzać czy martwić...może trochę brakuje mi czasu na krzyk...
Smutno mi.