W ostatnich dniach zakodowałam sobie pewne żydowskie powiedzenie, że człowiek umiera trzy razy: po raz pierwszy, kiedy umiera; po raz drugi, kiedy go grzebią; po raz trzeci, gdy po raz ostatni zostanie wspomniany.
Mądre. I daje do myślenia.
I jeszcze myśl zapisana z książki Kundery:
"Wobec nieśmiertelności ludzie nie są równi. Należy wyróżnić małą nieśmiertelność, wspomnienie o człowieku w myślach tych, którzy go znali [...], i wielką nieśmiertelność, wspomnienie o człowieku w myślach tych, co go nie znali. Zdarzają się kariery, które od pierwszej chwili stawiają człowieka przed wielką nieśmiertelnością, niepewną co prawda, wręcz niewyobrażalną, lecz bezspornie możliwą: są to kariery artysty, męża stanu".
Nie mam najmniejszych złudzeń, że wielka nieśmiertelność nigdy nie była mi pisana, natomiast listopadowe święto skierowało mnie- dość nietypowo- w stronę mojej małej nieśmiertelności i tego, jak przebiegną te trzy żydowskie etapy odchodzenia.
Jest jakaś potrzeba zostawienia czegoś po sobie, jakiegoś śladu w ludzkiej pamięci; świadomości, że życie nie zaistniało przypadkiem- a jeśli nawet, to że nie było całkiem bez sensu.
Może również dlatego piszemy blogi, żeby został po nas jakiś ślad istnienia?...