W ostatnim komentarzu wspomniałam Jaskółce, że kiedyś tkałam gobeliny. Zaproponowała, żeby je pokazać. Czemu nie? Dzieła sztuki to nie są, ale wstydzić się też nie ma czego. Kiedyś jakieś na Bloxie pokazywałam, więc mogę i tutaj.
Moja przygoda z tkactwem zaczęła się nieco dziwnie, już na emeryturze. Gdzieś na ogłoszeniu wyczytałam, że nasz GOK organizuje warsztaty z tkactwa artystycznego, dni, godziny- wiadomo.Może by tak popatrzeć, o co chodzi, ręczne dłubanki zawsze mnie interesowały. Poszłam. Byłam ja i kilkoro dzieci z podstawówki, w różnym wieku. No i oczywiście była jeszcze szalona pani Grażynka /chyba nie pomyliłam imienia.../, nasza instruktorka, prywatnie- twórczyni niezwykłych gobelinów, od których oczu nie mogłam oderwać. Ekscentryczna, żywiołowa kobieta, zakochana w artystycznej twórczości.
Na następnych zajęciach byłam ja i bodajże dwoje dzieci, na kolejnych ja i jeden chłopiec. Tak minęło kilka zajęć, potem ocalałam już tylko ja z pełną świadomością, że lada moment miody się skończą, bo dla mnie jednej GOK nie będzie finansował pani Grażynki, co zresztą dość szybko nastąpiło.
Tych kilka, może kilkanaście zajęć wystarczyło jednak, bym w tkanie wpadła z uszami, poznała podstawowe zasady tkania i by stało się to moim hobby na kolejne lata. Natłukłam tego towaru ponad 40 sztuk. Część wisi u mnie w przedpokoju, część porozdawałam, dwa gobeliny udało mi się sprzedać, zresztą za niewielkie pieniądze w porównaniu z nakładem pracy i czasu spędzonego przy sztalugach z osadzoną na nich ramą do tkania.
/Od razu informuję, że część to te wiszące na ścianach a część to zdjęcie ze zdjęcia, bo tylko zdjęcia mi pozostały./
Początki były trudne, ale dla mnie była to fascynująca praca, gdy widziałam jak czarno-białe papierowe tło zamienia się w jasny i ciepły obraz, tak jakby odkrywana była przede mną tajemnica narodzin czegoś nowego, niezwykłego...
Nie, nie tworzyłam z wyobraźni, nie czułam się na siłach. Zawsze miałam kolorowy mały obrazeczek przypinany do ramy i pod spodem czarno biały papierowy wzornik- duże powiększenie kolorowego obrazka.
Zrobiłam kilka dekoracyjnych poszewek na jaśki, także o typowo dziecinnych wzorach.
Były psiaki, koty, biedronki, pejzaże...Skąd czerpałam pomysły do swoich gobelinów? Z książek, kalendarzy, reprodukcji światowego malarstwa, nawet ze słupów ogłoszeniowych. Kiedy coś zwróciło moją uwagę, stawiałam sobie tylko pytanie: czy dam radę to zrobić?- i jeśli odpowiedź była "chyba tak" robiłam wyliczenie, jechałam do xero form wielkoformatowych, siadałam do krosien i- jazda!
Ale wiek swoje robi, kręgosłup zaczął się upominać o odpoczynek, zresztą ile można i dla kogo?...
Sztalugi oddałam synowi, ale zostało mi mnóstwo wełen. Nie takich, które nadawałyby się do oddania jakimś dziergającym babkom, ale jednak na tyle dobrych, że żal było wyrzucić. No to zrobiłam dywanik/ chodniczek. Znalazł swoje miejsce u wnuka, bo tak mu się spodobał, że musiałam oddać.
No to i tyle. Całego majątku zostało mi trochę zdjęć i parę szmatek na ścianach. Ale zawsze miło popatrzeć na coś, co się samemu zrobiło.
Najbardziej cenię sobie czarno-biały gobelin. Jest najbardziej starannie zrobiony, najmniej w nim błędów.
-------------------------------------------------------------------I czy się to komu podoba, czy nie, uważam, że PIS NALEŻY ZDELEGALIZOWAĆ !!